W szał zakupów wpadam zwykle późną wiosną, a kończę go późną jesienią. I wcale nie jest on związany z wyprzedażami w centrach handlowych (kupowania ciuchów szczerze nie cierpię i unikam jak mogę). To okres, kiedy targowiska są wręcz obrzmiałe od warzyw i owoców, a ja nie wiem, co wpakować do torby. W rezultacie wracam z podwójną ilością zakupów, no bo jak nie kupić litra jagód, kiedy te kosztują osiem złotych albo kilograma wiśni, gdy te "stoją" po szóstkę?!
W zaawansowanej ciąży podwójnie miło robić zakupy (pod warunkiem, że się ich nie dźwiga), bo co drugi sprzedawca dorzuca coś do koszyka. Biorę pięć małych cukinii, sztuka kosztuje złotówkę - pan dwie daje mi "w gratisie". Druga dorzuca do woreczka cztery ogórki małosolne i pomidora, "bo ma dużo potasu, a w ciąży to rzecz niezbędna", trzecia daje pęczek pietruszki.
Wracam do domu i planuję jadłospis na najbliższych kilka dni. Czereśnie zjemy jak zwykle nieprzetworzone, bo takie przecież są najlepsze, cukinie zamarynuję w czosnkowej oliwie, z pomidorów będzie panzanella i zupa, itp., itd. Nie wymyślam nowych dań, chcę nasycić się moimi ulubionymi klasykami, z których większość kiedyś już tu pokazywałam.
Pomyślałam sobie, że przypomnę jedne z moich ulubionych sezonowych pozycji z wykorzystaniem cudowności sezonu (po kliknięciu w nazwę potrawy, przechodzicie do wpisu jej poświęconego). Taka mała sezonowa ściągawka.
Etykiety: bób, cukinia, fasolka, jagody, maliny, na obiad, na śniadanie, owoce, pomidor, warzywa