Dwie skrzynki słońca



Wspominałam niedawno dziadkowy niebieski koszyk pełen skarbów z działki, tymczasem pojawiła się u nas ciocia Bożka (całusy, ciociu!:). Nie z koszykiem, a z dwiema skrzynkami. Nie było w nich poziomek i malin, ale mnóstwo prrrrawdziwych pomidorów*, kilka główek lodowej sałaty, małe bakłażany i brokuły; wszystko to od wujka Jurka i cioci Eli, właścicieli czterech spracowanych dłoni, dwóch szklarni i pary dobrych serc.

Zgłupiałam, z resztą nie tylko ja.
Już na kolację podałyśmy ogromną misę sałatki, na którą składała się niebotyczna ilość malinówek, główka sałaty lodowej, trochę świeżych ogórków, jajko i cebulka. Nie będzie w tym żadnej przesady, jeśli stwierdzę, że to była orgia smaków.
Na śniadanie rzecz jasna też pomidory, pokrojone w grube plastry i okraszone niewielką ilością słodkiej cebuli.
Potem caprese, z bazylią, którą w pocie czoła rozsiewałam na wiosnę i z najbardziej delikatną mozarellą, jaką można dostać w okolicy.

A w przerwach między posiłkami jadłam pomidory zamiast jabłek, wgryzając się w ich soczyste wnętrze i pozwalając, by sok ściekał mi po brodzie. Dawno nie czułam się tak spełniona kulinarnie.

***
Odkąd pamiętam, wuj J. i ciocia E. zawsze obdarowywali nas swoimi plonami. Repertuar darów był zmienny, ale zawsze był w nim jeden element: pomidory. Gdy przyjeżdżaliśmy na ich ranczo**, często wybierałam się do szklarni i podziwiałam długie pasma krzaczków, nakrapiane czerwonymi pomidorami. Już na progu szklarni uderzał w nozdrza ich intensywny aromat***.

Poza szklarnią na ranczu rośnie wiele smakołyków – rozłożysta grusza, dająca kilogramy delikatnych owoców (choć ja, podobnie jak Aga, wolę te twarde, chrupiące gruszki) czy renkloda, którą latem oblepiają roje spragnionych słodkości os.

Przez jakiś czas wujek hodował króliki, w które wpatrywałyśmy się z siostrą godzinami, podsuwając im do schrupania marchewkę i źdźbła soczystej koniczyny.

A dziś zagryzam wieluńską malinówkę i wspominam wakacje, od których dzieli mnie już kilkanaście lat.

I myślę, że to ostatnia chwila, by zrobić to, co chciałam spróbować od dawna: panzanellę. Już jakiś miesiąc temu mówiłam Basi, że zrobię tę sałatkę, jak tylko dostanę dobre pomidory. Teraz, gdy spadły nam z nieba dwie skrzynie nieziemskich malinówek, nie mam innego wyjścia, jak tylko przyrządzić potężną miskę panzanelli i zjeść ją na obiad. Koniecznie w ogrodzie, koniecznie na słońcu.

Poudaję przez chwilę, że lato jeszcze w pełni, a co!



PANZANELLA:

(przepis pochodzi z „Jamie’s Italy”, z moimi zmianami)

Składniki (na 2 duże porcje):

1 strąk czerwonej papryki
1 strąk żółtej papryki
300 g czerstwego chleba pszennego
½ kg najlepszych pomidorów, jakie możesz dostać
pół garści kaparów z zalewy
1 mała cebula (najlepiej biała, bo najdelikatniejsza)
1 garść bazylii

a na dressing:

1 łyżka octu z czerwonego wina (ja dałam truskawkowy)
4 łyżki oliwy
1 malutki ząbek czosnku
sól i pieprz

Paprykę opiekam równomiernie ze wszystkich stron. Gdy skórka sczernieje, wkładam strąki do torebki foliowej, po czym ją zawiązuję i odkładam worek na bok.

W tym czasie pozbawiam chleb najtwardszej skórki i kroję w dużą grubą kostkę. Nagrzewam patelnię i przyrumieniam grzanki ze wszystkich stron. Pomidory kroję w grubą kostkę (nie odsączam soku), a cebulę w piórka. Wyciągam papryki z woreczka i obieram je ze skórki, po czym kroję na niewielkie paski.

W dużej misce mieszam pomidory, cebulę, kapary, paprykę i grzanki.
Przygotowuję dresing: łyżkę octu mieszam z 4 łyżkami oliwy, zmiażdżonym czosnkiem, solą i pieprzem. Mieszam z resztą składników, podaję od razu.

Uwagi:

1. Jamie dodał do panzanelli jeszcze anchovies, z których ja zrezygnowałam, bo nie lubię, gdy ich smak zagłusza resztę składników. W książce jest także mowa o rwaniu chleba, ale ja wolę równe, ładne grzaneczki! I jeszcze jedno – papryki opalałam nad gazem. Trochę pracy z tym było, ale - z drugiej strony - podglądanie, jak płomień pozostawia czarne smugi na jędrnej papryce, bardzo mi się podobało, to zajęcie porównywalne z wpatrywaniem się w płomyk świecy. Wycisza i uspokaja, to taka… medytacja dnia powszedniego.

2. A sałatka jest genialna, po raz kolejny sprawdza się zasada, że to, co proste jest najlepsze. Kluczem do sukcesu są słodkie, delikatne pomidory i świeżutka bazylia. Dressing, zmieszany z sokiem pomidorowym powoli wnika w grzanki, które nasiąkają aromatem sałatki, pomidory rozpływają się w ustach, a aromat bazylii nadaje całości świeżości.

P o e z j a. Serio.



* prawdziwe pomidory to takie warzywa, które mają smak i zapach; są słodkie i delikatne, a skórka sama z nich schodzi… w markecie ich nie spotkasz;

** nie wiedzieć czemu, tak mówi się w naszej rodzinie o gospodarstwie wujostwa, co mi się z resztą b. podoba, bo brzmi niecodziennie i oryginalnie;

*** chyba mogłabym mieć perfumy o zapachu pomidorowego krzaczka – rozpryskiwałabym je zimą i marzyła o misce miękkich, słodkich pomidorów;

Etykiety: , , , , , , , , , ,