Pages

czwartek, 24 maja 2012

Lapidaria wileńskie, cz. I




Lapidaria stanowią zbiór moich okruchów z podróży. Stanowią raczej zapis pierwszych wrażeń, aniżeli opis jakiejś wędrówki, garść szkiców zamiast pełnego obrazu. Pisałam tak o Toskanii, pisałam o Pradze i Berlinie. Dzisiaj lapidaria wileńskie.

***

Nasz sposób zwiedzania wykrystalizował się już kilka lat temu: wynajmujemy hostel w centrum miasta (czasem udaje się wynająć miejsce na polu namiotowym), wstajemy skoro świt i chodzimy, chodzimy, chodzimy. Pokonujemy miasto pieszo, odwiedzamy każdą boczną uliczkę, zaglądamy w każdy kąt, który znajduje się poza głównym szlakiem turystycznym. Oczywiście oglądamy też sztandarowe zabytki miasta, ale to nie stanowi nigdy głównego punktu wycieczki, bo nie chodzi nam o zaliczenie jak największej liczby zabytków, a o poczucie klimatu miasta. W odczuwaniu jego klimatu pomaga nam również jedzenie w knajpach dla swojaków i powolne spijanie latte na kawiarnianych tarasach, połączone z leniwą obserwacja przechodniów. Lubimy też odpoczywać na zielonej trawce - układamy się tam, gdzie siedzą autochtoni i obserwujemy. Niektóre z parkowych nasiadówek poprzedza wizyta w sklepie i zakup miejscowych wyrobów, więc później piknikujemy w parku, wygrzewając się w promieniach słońca, czasem ucinając sobie nawet drzemkę.


Nie inaczej było w Wilnie: hostel w centrum miasta, wygodne buty, mapa (przewodniki nie są nam potrzebne, bo wszystkie informacje można zawsze wyczytać z tabliczek znajdujących się przy zabytkach), okulary przeciwsłoneczne i przed siebie! 





STAROŚĆ MURÓW

Niejednokrotnie pisałam o mojej miłości do obdrapanego, kiedy więc znalazłam się w Wilnie, byłam w siódmym niebie, bo jest to miasto obdrapanych ścian. Jako że z II wojny światowej Wilno wyszło praktycznie bez uszczerbku, chodząc starówką, mijając Ostrą Bramę czy siedząc na dziedzińcu przed kamienicą, w której mieszkał Mickiewicz, możesz mieć pewność, że to, co oglądasz, jest prawdziwe. Może trochę bardziej obdrapane (co dla niektórych jest atutem ;), może pokiereszowane przez czas, ale właśnie takie, jak przed stu, dwustu, trzystu laty. 





ZAUŁKI 

Tajemnicze podwórka, ukryta w dziedzińcu cerkiew, porośnięte bluszczem balkony z żeliwnymi, fikuśnie powyginanymi balustradami, opuszczone mieszkania z okiennicami upiornie skrzypiącymi na wietrze - wszystko to sprawia, że w głowie powstają dziesiątki pytań, historii, które mogły się wydarzyć, szeptów, które można było usłyszeć, cieni znikających w przesmykach wąskich ulic... Takie miejsca uruchamiają wyobraźnię. Zastanawiam się zawsze, kto tu żył, co robił, ile tragedii i radości kryją kolejne warstwy farb... 

Wszystkie te opuszczone kamienice, świecące pustką dworki - do każdego nich chce się wejść, spojrzeć choćby przez szparę między deskami, wspiąć sie na kamień i przebić  wzrokiem płot.




PIKNIK

Szczególnie miło wspominam nasz piknik z widokiem na panoramę Wilna. Obok nas rozbiło się więcej piknikowiczów, siedziały tu złączone w uścisku pary, znajomi nieudolnie próbujący grać we freesbe, grupki studentów popijających piwo, przyjaciółki zajadające kupiony w podliskiej knajpie obiad, własciciele psów z pupilami... 

My wylądowaliśmy tu z czosnkowymi bułeczkami, plastrami jakiejś suszonej wędliny i serem. Do picia oczywiscie cydr - tylko to tutaj piłam, zachwycona ofertą litewskich marketów. Ach, jakież to przyjemne uczucie - leżeć na trawie w majowe, ciepłe popołudnie i - zagryzając czosnkową bułeczkę - spoglądać na miasto, które cicho szumi pod nami... 



MULTI-KULTI

Kiedy pierwszej nocy w Wilnie, w jedynym czynnym sklepie - malutkiej budce z alkoholami przy dworcu - kupowaliśmy w cydr (w ofercie była jedynie litrowa butelka cydru o wymownej nazwie Cider party i równie wymownej ilości promili - 6), sprzedawczyni rozmawiała z nami po rosyjsku. Kupując następnego dnia w barze cepeliny, próbowaliśmy dogadać się z posługującą się językiem litewskim kelnerką. Sprzedawczyni kibini w Trokach przeszła z nami na miękki, dźwięczny język polski.

W dalszym ciągu czuć tu wielokulturowość. Teraz wygląda to już nieco inaczej, niż przed wojną, kiedy to Wilno zamieszkiwali nie tylko Polacy, Litwini i Rosjanie, ale i Żydzi, Ukraińcy, Białorusini i Niemcy, jednak miasto nadal pozostaje miksem kultur, religii i narodowości. Cerkiew stoi tu obok kościoła, kopuła meczetu lśni w panoramie miasta, w sklepach można sie dogadać po polsku, rosyjsku i litewsku. Łuszczące się ze staroci tynki odkrywają hebrajskie napisy albo nagryzione zębem czasu freski, znajdujące się obok kościoła prawosławnego.



ZIELEŃ 

Dużo w Wilnie urokliwych miejsc obrośniętych zielenią i niemal każdym z nich jest wykorzystywany przez ludzi. Nie znajdziecie tu tabliczek z napisem ‘nie deptać zieleni’, ‘nie siadać na trawniku’. Zieleń służy tu mieszkańcom miasta i wcale na tym nie cierpi. Jest mniej lub bardziej zagospodarowana, jak zielony zakątek nad rzeką upstrzony jaskrawożółtymi mleczami albo zadbany skwer w centrum miasta, mieniący się rabatkami bratków, ale zawsze kojąca, pachnąca i pulsująca życiem.



NA STYKU

Ta cecha miasta wynika pewnie z jego pomieszania kulturowego. Nowe sąsiaduje tu ze starym, wschodnie, czasem lekko kiczowate, ze ‘światowym’ zachodnim. Z jednej strony znajdziemy w mieście lśniące wieżowce, nowoczesne mosty i przestrzeń, która momentami kojarzyła mi się z Berlinem (mosty), z drugiej malutkie drewniane chatki, wetknięte w miasto tuż za jego centrum. 

Spotkamy tu babulinki z głowami przewiązanymi chustami (w Polsce widok spotykany już raczej tylko na wsiach) i dziewczyny z grzywkami o kształcie rurek, pieczołowicie zawijanych lokówką, z drugiej strony mnóstwo modnie ubranych osób, mężczyznę o pooranej zmarszczkami twarzy, wiozącego w skrzynce na rowerze kurę, ale i hipsterów podążających na swych ładnych jednośladach do modnej knajpy.



ODDECH HISTORII

Wszystkie te urokliwe zakątki Wilna, jego obdrapane tynki, opuszczone kamienice, sprawiają, że czuć na każdym kroku czuję na karku oddech historii, ale najsilniej doświadczyłam tego chyba na Cmentarzu Na Rossie. To tu mieści się serce polskości - dosłownie (to tu pochowano serce marszałka Piłsudskiego) i w przenośni. Tak się złożyło, że oglądaliśmy cmentarz trzeciego maja, w dniu, w którym zbierają się na cmentarzu nasi rodacy mieszkający w Wilnie. Były więc pompatyczne przemówienia, byli goście z Polski, oficjele z przedstawicielstw dyplomatycznych, a ponad tym wszystkim dźwięczała polska mowa, zmiękczona litewskim akcentem. 

Może to zakrawa o szaleństwo, pokazywać nagrobki na blogu, którego główny nurt stanowią kulinaria, ale zaryzykuję, bo tak pięknych epitafiów (kilka z nich pokazuję poniżej), tak niesamowitych fotografii nagrobkowych i tak starych grobów (np. z 1876 r.) nigdy nie widziałam. Całości dopełniała zieleń, która bezczelnie wkradała się między płyty nagrobkowe, nie zważając na ludzkie sentymenty. Magiczne miejsce.







To pierwsza część moich szkiców z podróży. W kolejnej części będę chciała napisać o tym, co misie lubią najbardziej, czyli o jedzeniu, jeśli zaś wystarczy mi zapału, jedną notkę poświęcę zbaczaniu z głównych ścieżek podczas wizyty w Trokach i efektach powyższego działania.

59 komentarzy:

  1. A we Lwowie byliście?jeszcze bardziej klimatyczne i polskie, ale też bardziej hardcorowe...no a nasz pomysł na zwiedzanie jest taki sam, tylko jednak przewdodnik bierzemy, np. we Lwowie nas uratował przed nocegiem w okropnym mieszkaniu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam, ale jeszcze bez aparatu, chociaż w głowie zopstało wiele wspomnień :)

      Usuń
  2. Piękna podróż! z przyjemnością przeczytałam i obejrzałam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Robisz naprawdę piękne zdjęcia, bardzo przyjemnie się ogląda ;) Też byłam w zeszłym roku na wycieczce na Kresach i od razu przypomniały mi się tamte klimaty, fantastycznie to uchwyciłaś

    OdpowiedzUsuń
  4. ach, uwielbiam tutaj być, patrzeć, czytać i podziwiać :).

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam:) Postuluję o częstsze Wasze wyjazdy;) i a propos cmentarza...najniezwyklejszy widziałam na Chorwackiej wyspie Krk - cmentarz na szczycie góry wznoszącej się nad miastem - niesamowite miejsce - jakby duchy przodków czuwały nad mieszkańcami. Choć ten z Twoich zdjęć to zupełne przeniesienie się w czasie...czekam na kolejne lapidaria i wierzę, ze zapału jednak nie zabraknie:P

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie takie podróżowanie lubię a moje oko wychwytuje podobne szczegóły. Pisz, zwiedzaj, gotuj... fantastyczny blog!

    OdpowiedzUsuń
  7. Aniu, chcę znów wrócić do mojego Wilna... Może tym razem sama... Może jesienią... W zeszłym roku zabrałam Mamę na jej urodziny. Było cudnie! Wracam do tego miasta jak do siebie, jest mi w nim niezwykle dobrze:). Może dzięki Twoim lapidariom i ja wspomnę choćby zeszły rok...

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękny wpis. Zatęskniłam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękna wycieczka Aniu, piękne zdjęcia.
    '11 i puł' - nie miałem pojęcia, że tak się pisało.
    Cydru gruszkowego nie piłem, mam za to tu, gdzie mieszkam ulubiony jabłkowy - o smaku pieczonego, słodkiego jabłka.
    Dzbanki na zdjęciach są 'wbudowane' w ściany?
    Cudowną lampę widzę na trzecim zdjęciu! Nie pogardziłbym.
    I... uwielbiam takie wpisy
    Pozdrowienia ślę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mich, po pierwsze: bardzo się ciesze z Twego powrotu, z resztą odkryłam go dopiero w ten weekend! Ale już przeczytałam całe archiwum.
      Po drugie: dzbanki są wbudowane, to jakaś instalacja artystyczna - b. udana wg mnie :) Mój ulubiony cydr to też ten jałbkowy, inne traktuję bardziej jak smakowe oranżady z promilami.

      11 i pul, zastanawiałam się, czy to błąd, czy rzeczywiscie kiedyś inaczej pisano...

      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  10. Piękne zdjęcia, uwielbiam i sama pielęgnuje zdjęcia drobnych szczegółów cechujących dane miejsca. Jednym słowem super

    OdpowiedzUsuń
  11. Piekna wycieszka, piekne zdjecia.
    Cydr gruszkowy jest popularny rowniez na Wyspach, ale jednak wole jablkowy.
    A wasz sposob zwiedzania jest ludzaco podobny do naszego :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wspaniałe te Twoje lapidaria Aniu!

    OdpowiedzUsuń
  13. Umarłam:)))
    zdjęcia i tekst zachwycające i coś czuję,że świetnie by mi się z Tobą zwiedzało i poznawało nowe miejsca, zwłaszcza takie cudowne miasta z niesamowita historią:)))i kocham te warstwy kolorów na ścianach:)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Zachwyca mnie Twoją wyjątkowa umiejętność, ujmowania połączenia prawdy i piękna na fotografiach. Po mistrzowsku! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Wilno jest w moich planach podróżnych, to rodzinne strony mojej, nieżyjącej już, babci. Jeszcze nie słyszałam żeby ktoś po wizycie w Wilnie narzekała, zawsze też słyszę o "dietetycznym" i pysznym jedzeniu z mnóstwem śmietany:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak zwykle cudownie! Wiesz, że nigdy nie byłam na wschodzie? A to tak niedaleko...Czekam na kulinarną relację z wyjazdu!

    OdpowiedzUsuń
  17. Niesamowite! Piękna opowieść, gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  18. Tam mnie jeszcze nie było, ale zachęcasz pięknie :)
    Czekam na kulinaria.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  19. przepięknie... te dzbanki wmurowane w ścianę mnie urzekły:)

    OdpowiedzUsuń
  20. 5 lat temu byłam na Litwie...po maturze...oczarowałam się wtedy tym miejscem i do dziś sobie obiecuję, że powrócę T.A.M. Lubię te urokliwości, choć wielokulturowość jest zdradliwa. Mam wrażenie , że do Polaków dość niechętnie podchodzono.
    Opisałaś to pięknie.
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  21. dziękuję za cudowny wpis o Wilnie. to jedno z piękniejszych miejsc na ziemi:)

    OdpowiedzUsuń
  22. Dziękuję za taki piękny wpis, odkrywający miasto, w którym jeszcze nigdy nie byłam, ale czuję jakbym już je znała i wchłonęła. Pomyślałam o książce Renaty Gorczyńskiej "Jestem z Wilna i inne adresy", być może już ją znasz, jeśli nie, myślę że mogłaby Cię zainteresować. Pozdrowienia z letniego Paryża!

    OdpowiedzUsuń
  23. Piekne miasto, pieknie uchwycone Twoim obiektywem. A te dzbanki w scianie? Cudo!;)
    Pozdrowionka! :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Wejdź na mojego bloga i zobacz jak Cię otagowałam w zabawie "Wiem co jem".

    OdpowiedzUsuń
  25. Prosi o pozdrowienie anielskie... przepiękne...
    Cudny wpis, piękny opis i zdjęcia (jak zwykle zresztą ;)).
    Również uwielbiam taki właśnie sposób "zwiedzania" miasta, czyli pobycia i pożycia w nim przez chwilę. Tylko wtedy można poczuć ten właściwy danemu miejscu,specyficzny klimat.
    Wilno nigdy na moim podróżnym szlaku się nie znalazło, ale dzięki Tobie po pierwsze:poczułam się przez chwilę jakbym tam była, a po drugie:nabrałam szalonej ochoty, by rzeczywiście tam jechać!
    Z niecierpliwością oczekuję dalszego ciągu!;)
    Serdeczne pozdrowienia,
    Ewelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewelino, dziękuję :) Dalszy ciąg jest w trakcie tworzenia ;)

      Usuń
  26. Aniu, dziękuję Ci bardzo, pięknie oddałaś klimat mojego miasta.

    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aprilwife, miałam tremę, keidy napisałaś, że to Twoje miasto i czekasz na wpis... Liczę na sprostowania w razie błędów!

      Usuń
  27. Ależ oczywiście, że możesz umieszczać zdjęcia nagrobków i czego tylko chcesz. Twój blog jest kulinarno-fotograficzno-podróżniczy. Moi dziadkowie pochodzą z Wilna, mi się nigdy tam jeszcze nie udało się dotrzeć, a jeszcze bardziej mnie ciekawi jak to było za ich czasów

    OdpowiedzUsuń
  28. Dziękuję za te piekne zdjecia ....byłam kiedyś w Wilnie ....tylko jeden dzień,a le wiem, ze tam wrócę ...dla Jego klimatu i ludzi:)

    OdpowiedzUsuń
  29. Piękne to Wilno, kto wie może i mi któregoś dnia będzie dane je zobaczyć...dziękuję za wizytę u mnie. Goszczę u Ciebie często, ale najczęściej tylko podczytuję;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  30. Byłam w Wilnie i wywiozłam stamtąd podobne odczucia. bardzo urokliwe zaułki. najbardziej zafascynowały mnie te fotografie na nagrobkach! są takie enigmatyczne.
    a styl zwiedzenia ten sam. jest najlepszy i najbardziej radosny. bez parcia na obcowanie z przewodnikami. (:

    OdpowiedzUsuń
  31. A oto autorzy plakatu Venery, moi przyjaciele: http://www.facebook.com/pages/UPPERSTUDIO/116752985014298
    Miałam okazję towarzyszyć im podczas "akcji naklejania".
    Sama spędziłam w Wilnie pół roku (Erasmus)- zakochałam się na zawsze.
    Gratuluję pięknych zdjęć! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JEJ, dziękuję za link, Adriana :) Uwielbiam komentarze pod moimi postami, zawsze dowiaduję się z nich czegoś ciekawego. Ten 'news' jest super :)

      Usuń
  32. Aniu pięknie poprowadziłaś nas przez Wilno, tak spokojnie i po urokliwych zakątkach. Musiała to być wyjątkowa podróż...
    :)
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko króciutka... Brakuje mi pełnego odcięcia się od tu i teraz. Ale na wszystko przyjdzie czas :)***

      Usuń
  33. Pięknie to Pani napisała. Mieszkam w Grajewie do Wilna mam bliżej niż do Warszawy i ciągle nie mogę się Tam wybrać. Ale teraz to już na pewno zabieram rodzinę i w drogę.Jeszcze raz dziękuję.
    Bogdan Galazka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baaardzo się cieszę, że mój post miał taki pozytywny oddźwięk :))) Pozdrawiam!

      Usuń
  34. Aniu
    Niesamowicie wzruszylam sie czytajac Twoja opowiesc o Wilnie. Stamtad pochodzi moja rodzina, moja babcia, moj pradziadek spoczywa Na Rossie. Nie dane mi bylo sie tam wybrac jeszcze, ale ciagle czuje smak potraw robionych przez Babcie. Chlodnik, ktory opisalas, Babcia robila w taki dokladnie sposob (zawsze ze szczypiorkiem:-). Kiszka ziemniaczana, cepeliny, kołduny z baranina, karp po żydowsku, bliny z pomaczajka! Nigdzie nie moge znalezc przepisu na pomaczajke.. Moze Ty gdzies masz? Podpowiedz prosze. Piekne zdjecia, piekne opowiesci, bajeczne potrawy! Dziekuje!
    ps. polecam Estonie!
    https://picasaweb.google.com/115091132735311533293/EstoniaKwiecienMaj2012#

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz, Macku :) I za estońskie zdjęcia - obejrzałam i czuję się zachęcona niezmiernie! Bliny z pomaczajką gdzieś mi się obiły o uszy, być może w książce o Wilnie, którą czytałam - sprawdzę i dam znać :) Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
    2. Aniu, tego nie pisal Maciek (to moj małzonek;-), a ja- Agata Żyto, przepraszam, ze sie nie przedstawilam, nieczesto umieszczam komentarze na blogach i jakos tak wyszlo. Twoj blog niezmiennie mnie zachwyca i inspiruje. W najblizszy domowy weekend na pewno zrobie szakuszke! Boskie zdjecia, Aniu, Twoj blog jest taki apetyczny i taki.. klimatyczny, te wszystkie filizanki, lniane sciereczki, te kolory, Aniu sa nieprawdopodobne! Niesamowicie oddajesz atmosfere! Czekam z niecierpliwoscia na kolejne wpisy, a pierwszy raz o Twoim blogu przeczytalam w Wysokich Obcasach. Pozdrawiam kulinarnie i czekan na przepis na bliny z pomaczajka, Agata

      Usuń
    3. :)))) Sugerowałam się autorem w Picasa, Agato :) Przepraszam! Dziękuję Ci raz jeszcze za wszystkie miłe słowa, lada moment poszukam tego przepisu w mojej ksiązce o kuchni litewskiej. Może się uda znaleźć coś podobnego! POzdrawiam :)

      Usuń
  35. Wilno to piękne miasto, również miałam okazje Tam pobyć rok temu.Twoje Wilno bardzo mi odpowiada, czekam na ciąg dalszy..

    OdpowiedzUsuń
  36. Aniu, piekne zdjecia! Tylko prosze nei trzymaj mnie w niepewnosci i powiedz czemu sluza te imbryki wmurowane w sciane? Mysle od kilku dni i nei ejstem w stanie sobie przypomniec czegos podobnego (z zadnego miejsca jakie znam, za wschodnia granica nigdy nei bylam) i takowoz ich przeznaczenia?? Ten cydr pomimo napisow na puzce rozumiem ze lokalnym jest produktem? Zazdroszcze :-) i sciskam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu, te czajniki to instalacja artystyczna, że tak to ujmę :) Było ich więcej, ale słonce ostre, więc nie robiłam już zdjęć. Ładnie to wyglądało :) Te cydr chyba z Litwy, nie sprawdzałam nawet...

      Usuń
  37. Ania, jak pięknie! Te czajniczki i zdjęcia z nagrobków zwłaszcza, uwielbiam takie detale, no i rząd niebieskich skrzynek.. Bardzo piękne zdjęcia, ja w Wilnie nie wiedzieć czemu nie robiłam zdjęć i żałuję, ech..

    :-))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zastanawiałam się nad nagrobkowymi zdjęciami, czy je dawać na blogu kulinarnym, jak by nie było :)

      Usuń
    2. Mnie sie az Aniu na Twe slowa o grobach zachcialo cytowac wieszcza... Bo przeciez, te groby to tez czesc naszego zycia, jakkolwiek w kulinarnym temacie to brzmi niecodziennie...

      Usuń
  38. Cześć Ania,
    to mój debiut jako komentującej, choć zaczytuję się w Twoim blogu od jakiegoś czasu.
    Dziś nie wytrzymałam, bo wpisy wileńskie niesamowicie mnie wzruszyły... Przypomniałaś mi moją podróż Litwa-Łotwa-Estonia. Wtedy byłam w ciąży i przemierzałam sentymentalnie Wilno - miasto mojego nieżyjącego dziadka - we wzruszeniu szukając miejsc, gdzie dorastał. Twoje opisy przypomniały mi tę podróż... Cmentarz na Rossie, uliczki i wewnętrzne podwórka, wmurowane czajniczki, język polski z litewskim akcentem, chleb, sery, potem Troki i kibiny...
    Dziękuję Ci za ponowną podróż na Litwę.
    Dziękuję też za ten blog :)
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  39. Jeśli mogę ocenić, to napiszę...Relacja z tej wyprawy świadczy o niesamowicie istotnej i niezwykle interesującej ,,przenikliwej wrażliwości" Autorki, która pozwala jej wejrzeć w najgłębsze sfery duchowe arcyciekawego miasta. Lapidarium uzmysławia czytelnikowi ważne krajobrazy architektoniczne i kulinarne miasta. Jego Autorka ze swadą i wdziękiem przedstawia radość płynącą ze spędzania wolnych chwil na zielonych wzgórzach Wilna. Dziękuję za ten inspirujący reportaż. Wilno zasługuje z pewnością na ten typ zaciekawienia.

    OdpowiedzUsuń

Ze względu na ogromną ilość spamu, jaka zalewała blog, musiałam wprowadzić weryfikację obrazkową. Za uciążliwości z tym związane przepraszam.