Lapidaria praskie

Miałam już nie wracać do naszej wyprawy do Pragi, jednak gdy na mailowe pytanie znajomej „jak udał się wyjazd do Pragi?” moja odpowiedź znacznie przekroczyła zwyczajowe ramy, stwierdziłam, że trzeba ująć wspomnienia w ramy słów. Żeby nie uleciały.



Zatem po Lapidariach toskańskich I i II, czas na:

LAPIDARIUM PRASKIE

POCIĄGI

Gdy w słoneczny acz chłodny czwartkowy poranek wyszliśmy z pociągu na lichy dworzec w polskim Cieszynie, nie przypuszczaliśmy, że za mostem kryje się zupełnie inny wymiar kolei. Punktualne pociągi, ulotki z rozpisaną trasą, czyste dworce, jasne i czytelne napisy na stacjach, oto czeska kolej. Wspominaliśmy ją rozrzewnieniem, gdy w drodze powrotnej przyszło nam spędzić kilka godzin na dworcu we Wrocławiu, w śmierdzącym snack-barze (który był jedynym miejscem oferującym podróżnym herbatę o północy).






PORANNE PIWO

W godzinach porannych, w barze nieopodal dworca, mieszkańcy czeskiego Cieszyna pochylali się nad kuflem jasnego piwa z białym kożuszkiem piany. Po drugiej stronie baru, w którym czas zastygł jakieś 30 lat temu, pozostawiając przy ladzie panią z wielkim biustem i ściany niechlujnie machnięte żółtawą farbą olejną, znajdowało się coś pomiędzy cukiernią a sklepem spożywczym. Ten dziwaczny twór wyposażony był w przyklejone do ściany rzędy krzywych półek, na których czyjaś troskliwa ręka w kilkucentymetrowych odstępach rozłożyła kilka czekolad, batoników i lizaków. Trochę dalej warczała stara lada chłodnicza, niechybnie pamiętająca czasy sprzed aksamitnej rewolucji. Lada skrywała najwięcej skarbów: oblane czekoladą pionowe zawijaski, jakieś kulki o nieznanej proweniencji, kilka wyblakłych pączków. Ale najpiękniejsze było to, co znajdowało się przy ladzie: stara, wielka waga, którą pamiętam z czasów dzieciństwa. Pod oknem lokalu stały dwa stoliki. Jeden z nich zajmowała para staruszek, które siorbiąc herbatę dyskutowały o czymś ze sklepową.

Ale wróćmy do piwa: choć piwoszem nie jestem, a moje ulubione piwo to to z sokiem (a do takich upodobań lepiej się w Czechach nie przyznawać, chyba że lubi się pełne pogardy spojrzenia obsługi), z przyjemnością wychyliłam kufel podany zamaszystym ruchem przez kelnera w białym fartuchu. Piwo miało karmelowy posmak i - o dziwo – pozbawione było tak nielubianej przeze mnie goryczy właściwej tego rodzaju napojom podawanym w Polsce. Ale najbardziej kusząca była piana, która wystawała z kufla tak rozkosznie, że gdyby tylko człowiek miał wielkie sumiaste wąsiska, to niechybnie by je w niej zanurzył, ot co!



KAWA

Zanim Basia mnie ostrzegła, zdążyłam wypić dwie kawy, których smak całkiem mną wstrząsnął. Nieczęsto mam okazję wypić tak straszną kawę, która kolorem, zapachem (i zapewne smakiem) przypomina płyn, który wylewa się z podczas samoczyszczenia się ciśnieniowego ekspresu do kawy. Powiem krótko: ta kawa to pomyje.

Pierwsze zetknięcie z kawą uznałam za pomyłkę, drugie napełniło mnie zdziwieniem, ale trzecie pozbawiło mnie złudzeń: Czesi mają najgorszą kawę na świecie – powiedziała Basia i zabrała nas do Cafe Louvre, jednego z nielicznych miejsc w Pradze, mogącego się poszczycić porządną kawą.

Ciekawostka: w Czechach nie istnieje coś takiego, jak spotkanie przy piwie, z miseczką orzeszków ziemnych czy na kawie przy suchym ciasteczku. Czech nigdy nie poprzestanie na zamówieniu piwa, tu każde wyjście wiąże się ze spożyciem pełnego posiłku (Basia opowiadałam, że czescy znajomi widząc, jak poprzestaje ona na zamówieniu piwa, nie kryli zdumienia: ty nic nie jesz?). Widać to również w kawiarnianych kartach - po stronach zapełnionych kawowymi specjałami, na końcu znajdziecie obiadowe menu, z nieśmiertelnymi knedlikami na czele.



SERY

Jak sery, to smazeny syr. Koleżanka, która jadała tę potrawę w Słowacji, mówiła mi, że jej nie posmakował, bo był mdły w smaku. Najwidoczniej źle trafiła, bo moja porcja smażonego sera była wyśmienita. Dobra dusza poleciła mi smażoną nivę, która jest odpowiednikiem naszego lazura – to ser z niebieską pleśnią, ostry i wyrazisty w smaku, nie za słony, o konsystencji idealnej do smażenia (nie tworzył na talerzu kałuży, tylko delikatnie się rozpływał). Do sera najchętniej podaje się frytki i sos majonezowo-keczupowy. Ot, takie dietetyczne zestawienie.

Inny rozdział stanowi marynowany hermelin. Hermelin to taki czeski camembert, okrągły, z delikatną skorupką. Układa się go na dnie słoja, zalewa oliwą, dorzuca chili, ziele angielskie i listek laurowy, a po kilku dniach wyciąga się miękki, rozpływający się w ustach ser o intrygującym posmaku (tu robiła go Basia, a niedawno zobaczyłam go u Moniki).



KNEDLIKI

Być w Czechach i nie zjeść knedlika to jak być w Paryżu i nie stanąć pod wieżą Eiffela. Knedliki, pogardliwie zwane u nas bułami, nie zasługują na tak lekceważące miano. Istnieje duże bogactwo knedlików: te klasyczne, drożdżowe (które Czesi kupują w marketach, nie trudząc się ich przyrządzaniem), knedliki ziemniaczane (przypominające trochę nasze kluski śląskie), knedliki z boczkiem czy wątrobiane.

Pierwszego dnia w Pradze poszliśmy na całość: jako danie główne zamówiliśmy knedliki na słono, na deser zjedliśmy knedliki na słodko. O ile klasyczny drożdżowy knedel nie zachwyca smakiem, o tyle ten z kawałkami boczku w środku był pyszny, zwłaszcza gdy rozgniatało się go w aromatycznym gulaszu. Słodki knedel to poezja: owocowe nadzienie (o ile się nie mylę to była śliwka), wierzch oblany kwaśną śmietaną i posypany cukrem, a na wierzchu drobno starty biały ser (o wiele twardszy niż polski twaróg, którego nigdy nie dałoby się zetrzeć na tarce).

Podczas naszych ostatnich zakupów w czeskim markecie obok opłatków, Lentilków i wafelków Tatranky, w koszyku znalazł się także drożdżowy knedel.

Dwa dni później wylądował on w naszym postpraskim obiedzie.



SVICKOVA NA SMETANE
(POLĘDWICA W SOSIE)

600g wołowej polędwicy
50 g boczku (pokrojonego w kostkę)
300 g łącznie marchwi, selera, korzenia pietruszki
2 cebule
13 ziarenek czarnego pieprzu
5 ziarenek ziela angielskiego
3 listki laurowe
250ml gęstej śmietany (22%)
łyżka cukru
otarta skórka z jednej cytryny
sok z całej cytryny
sól do smaku

Podsmażam boczek, następnie dodaję doń posoloną polędwicę i ją obsmażam. Odkładam na bok. Na boczku obsmażam pokrojoną w duże kawałki marchew, seler, pietruszkę i cebule. Do warzyw dorzucam obsmażone uprzednio mięso, dodaję przyprawy, podlewam odrobinka wody i duszę pod przykryciem. Duszę do miękkości.

Na sam koniec dodaję śmietanę i duszę jeszcze kilka minut. Następnie wyjmuję z wywaru mięso i przyprawy, po czym miksuję sos na bardzo gładki krem. Wlewam do wywaru śmietanę, sok z cytryny, dodaję skórkę z cytryny i cukier. Ponownie zagotowuję sos.

Polędwicę podaję pokrojoną w 7 mm plastry, z bułczanymi knedlikami, obficie polane sosem.


Uwagi:
1. Ten przepis wzięłam od naszej specjalistki od kuchni czeskiej, Basiu, dziękuję! :) Z podanych proporcji wychodzą 4 porcje.

2. Polędwicę jedliśmy z przywiezionym z Pragi knedlikiem, pokrojonym w grube plastry. Zamiast knedlika pasowałaby mi tu jakaś jasna kasza, raczej nie ziemniaki (chyba ze w postaci puree). Sos, którym podlałam plastry polędwicy (za grubo pokrojone!), smakuje wyśmienicie. Jest kremowy, mocno warzywny i czuć w nim wyraźną nutę boczku. Najbardziej smakował mi chyba z kawałkami chleba (wyjadałam sos prosto z patelni, maczając w nim kromki świeżego chleba).

Na zdjęciu sosu jest niewiele, bo nie chciałam, by zatonęły w nim plastry polędwicy.
Dolewałam go w trakcie jedzenia, bo był pyszny!

3. Do tego dania najbardziej pasują mi zasmażane buraczki albo jakaś lekka surówka (np. z tartej marchewki z kroplą cytryny albo ze świeżego selera z jabłkiem), która odświeżałaby kubki smakowe, by przygotować je na kolejny kęs polędwicy z sosem.

Etykiety: , , , ,