Lapidarium toskańskie cz. I



Zastanawiałam się, jak to wszystko ubrać w słowa, by Was nie zanudzić, by nadać wspomnieniom znośny kształt. I stwierdziłam, że najłatwiej będzie pogrupować moje wrażenia i każde z nich opisać w niewielu zdaniach, trochę jak w Lapidariach R. Kapuścińskiego.
Najpierw będzie o jedzeniu i tematach z nim związanych…

1.
OGRODY, POLA, POLETKA:

Zauroczona patrzyłam na mijane pola, przydomowe ogródki i grządki, które żółciły się od kwiatów cukinii i poprzetykane były tyczkami dźwigającymi zielonkawe, leniwe dojrzewające pomidory.

W jednym z miasteczek widziałam, jak babcia wyszła do ogródka, by zerwać pomidora i garść bazylii na kolację. Ciekawe, czy miała w planach caprese?


W ‘naszym’ ogrodzie rosły fioletowe figi, z których po pęknięciu wylewał się słodki, gęsty sok. W starych, poobłupywanych donicach rosły drzewka dźwigające cytryny, pomarańcze i kumwaty. Moje spotkanie z ogromnym, rozłożystym krzakiem rozmarynu skończyło się wdepnięciem w pokrzywy – z wrażenia nie zwróciłam uwagi na to, gdzie idę. Na samo wspomnienie doniczki, w której ledwo zipie mój rozmaryn, dusza ma pogrąża się w czarnej rozpaczy…

Parapety każdego napotkanego miasteczka wypełniały doniczki z ziołami - królowała bazylia. Chwilami miałam wrażenie, że wąska uliczka, w którą akurat wchodzę, pachnie bazylią…

2.
OWOCE i WARZYWA:

Melony:
nie jem melonów, które można dostać w Pl, bo są po prostu niedobre. Co innego we Włoszech… Miękkie, ociekające sokiem, o brzoskwiniowej barwie i miodowym smaku. Jemy je w najprostszej postaci, czyli pokrojone w cząstki, jemy w towarzystwie słonego prosciutto, jemy w owocowej sałatce (melon, arbuz, brzoskwinia, sok z cytryny).

Avocado:
chyba przestanę jeść także ‘polskie’ avocado… Po tym, jak poznałam konsystencję i smak włoskiego, odechciewa mi się dłubać w twardych owocach, które mogę dostać w Polsce.

Niebiańskie było guacamole, jakie dwa razy pojawiło się na naszym toskańskim stole. Już wiem, o co w tym wszystkim chodzi: to przenikanie smaków, mieszanie zapachów i konsystencji. Maślane avocado delikatnie oblepia wilgotne pomidory, a chrupka cebula swą twardością przełamuje miękkość tych dwóch pierwszych. Sok z cytryny wyostrza smaki, bo guacamole musi być wyraziste –słone, ostre, kwaskowate. Bruschetty z guacamole to najpyszniejsze wspomnienie, jakie przywiozłam z Włoch.

Pomidory:
parafrazując uroczą reklamę: nasze pomidory prześcignęły ich pomidory!
To dziwne, ale po degustacji kilku rodzajów pomidorów (z różnych źródeł) stwierdziłam, że nie ma to jak nasza polska malinówka albo bycze serce. I nawet toskańskie słońce nie jest w stanie nadać pomidorom takiego smaku, jak mają nasze polskie.

3.
INNE WIĘSZE I MNIEJSZE PYSZNOŚCI:

Nabiał:
niemal co dzień na śniadanie jadłam mocno kremową i puszystą ricottę. Moje pierwsze spotkanie z tym serkiem miało miejsce tej zimy, w Livigno, kiedy to jadłam ją na słonej focacci. Tym razem chleb z reguły był bez smaku*, więc ricottę delikatnie dosalałam.

Kolejny zachwyt to wilgotna, delikatna mozarella, zajadana w domowej caprese.

Rozczarowanie to jogurty, kompletnie mi nie smakowały - nie ta konsystencja, nie ten smak.

Słodycze:
fala upałów sprawia, że kawałek różowego, soczystego arbuza w pełni zaspokaja apetyt na słodkości. Wyjątkiem są lody – gdy temperatura przekracza 30 st. C., marzę o cytrynowym szorbecie**. Spełnienie tych marzeń nie nastręczało mi wielkich trudności, bo każdy wie, że we Włoszech kolorowe gelaterie są wszędzie. Jadłam więc cytrynowe sorbety, jadłam lody o smaku pinioli czy cantucci, ale w moim wafelku zawsze lądowała gałka lodów jogurtowych, które nigdzie nie smakują tak pysznie, jak we Włoszech.***


Kawa:
jestem uczulona na okropną kawę. Naprawdę, nie ma nic gorszego niż mętna, bezsmakowa lura, zaprawiona kroplą śmietany z plastykowego pudełeczka. Dlatego też we Włoszech czułam się jak w raju – ani jednej niedobrej kawy! Czy to było capuccino z delikatną pianką, czy czarne jak smoła espresso w filiżance wielkości naparstka, wszystko było idealnie przyrządzone. Zazdroszczę Włochom tego przywiązania do dobrej kawy. W Polsce musiałabym wypluwać na serwetkę**** co drugą próbowaną kawę…

(napis w górnej części mozaiki to graffiti znalezione na ścianie w Pizie)

4.
RESTAURACJE, KAWIARNIE:

miałam ochotę robić zdjęcia każdej wepchniętej w wąską uliczkę restauracyjce. Zauroczyły mnie proste stoliki z dwukolorowymi serwetami, prosta zastawa i parmezan w miseczkach.

Mam za sobą kilka obiadów w takich miejscach. I choć nie zawsze było idealnie, jedno jest pewne - zawsze było ładnie : ) Na zdjęciu (zgodnie z ruchem zegara): tagliatelle z ragu, gnocchi bolognese, nasza domowa caprese, uszka w sosie serowym, wina, które zastaliśmy w kuchni, canneloni faszerowane ziołami i ricottą, sałatka makaronowa z pesto, gnocci z pesto, okruchy po bagietce, cantucci z czekoladą, sałatka z farro i pomidorkami cherry i talerz zakąsek.

I samotne bruschetty:

5.
ZAKUPY:

oczywiście pierwsze spotkanie z toskańskim marketem przyprawiło mnie o palpitacje serca: niekończące się półki z makaronami o najdziwniejszych kształtach, stosy serów o nieznanych nazwach, zapierające dech w piersiach stoisko rybne (a na nim takie małe różowe rybki, co je Jamie polecał; ), kilkadziesiąt rodzajów balsamico, itepe, itede.

Starym zwyczajem, zaglądałam w koszyki tubylcom. Obserwacje wprawiły mnie w zachwyt- pulchna kobieta z dwójką dzieci do koszyka wrzuciła pomidorki cherry, rucolę, jakieś sery i kilka KinderKanapek. Nijaki mężczyzna w średnim wieku wywalił na taśmę kilkanaście kilogramów makaronu o różnych kształtach, a staruszek, który stał przede mną w kolejce do wagi, włożył do koszyka melon i doniczkę bazylii. Oto Włochy!

W moim koszyku wylądował ocet balsamiczny, trzy oliwy, kilogram farro, grissini i winko, suszona cieciorka (wiem, wiem, że nie musiałam jej wieźć… ale była taka tania!: ), makaron o śmiesznym kształcie i paczuszka włoskiej kawy.

Czuję się, jakby w samym środku lata odwiedził mnie Święty Mikołaj.

* nie wiedzieć czemu, w Toskanii przyjęło się, że nie soli się pieczywa; tym samym każdy rodzaj pieczywa miał ten rodzaj smaku, co nieposolony makaron albo takiż ryż… jedynie w bagietkach dało się wyczuć trochę soli;

** głoszę wyższość szorbetów nad sorbetami;

*** natomiast w Polsce najlepiej smakują mi lody chałowe – uwielbiam!

**** pamiętacie, jak włoski polityk (Berlusconi?) wypluł na serwetkę kawę, którą mu zaserwowano?

Etykiety: , ,