
Każdy z szesnastu dni spędzonych w zastygłym miasteczku o brudnych ulicach, zielonej wyspie z malowniczym mostkiem i obdrapanych kamienicach, był taki sam.

O poranku wypijałam z rodziną herbatę.
Domownicy rozchodzili się do szkół, biur i sądów, zaś ja zaś ja zasiadałam przy biurku i przez kilka godzin starałam się wtłoczyć w głowę prawne zawiłości.
Z nadejściem południa moje moce przerobowe spadały, więc w zielonych kaloszach, w towarzystwie dwóch białych psów i jednego szarego kota spacerowałam po wilgotnym ogrodzie. Bywało, że zamiast kaloszy ubierałam adidasy i przemierzałam z mamą leśne ścieżki. Potem był obiad w gronie najbliższych, jak za starych dobrych czasów: zupa i drugie danie – kotlet, rybka, naleśnik, ryż z jabłkami, surówka z kapusty, tarta marchewka, kurczak, krupnik i kapuśniak.
Domownicy rozchodzili się do szkół, biur i sądów, zaś ja zaś ja zasiadałam przy biurku i przez kilka godzin starałam się wtłoczyć w głowę prawne zawiłości.
Z nadejściem południa moje moce przerobowe spadały, więc w zielonych kaloszach, w towarzystwie dwóch białych psów i jednego szarego kota spacerowałam po wilgotnym ogrodzie. Bywało, że zamiast kaloszy ubierałam adidasy i przemierzałam z mamą leśne ścieżki. Potem był obiad w gronie najbliższych, jak za starych dobrych czasów: zupa i drugie danie – kotlet, rybka, naleśnik, ryż z jabłkami, surówka z kapusty, tarta marchewka, kurczak, krupnik i kapuśniak.

Popołudniu wracałam do biurka. Czasem zajrzała do mnie siostra z garścią gimnazjalnych opowieści (o tempora, o mores!), czasem zaszczekał pies, a mamcia przyniosła miseczkę orzechów włoskich albo listek tabletek na myślenie.
Ale gdy docierał do mnie cynamonowy zapach szarlotki albo śliwkowego crumble z płatkami owsianymi, opuszczałam moją świątynię dumania i zasiadałam przy najbrzydszym z możliwych stole kuchennym o lśniących nogach. Wypijałam kolejną herbatę, pochylając się nad ciepłym ciastem, talerzem kanapek z łososiem i jajkiem na twardo albo miseczką surówki z kalafiora i suszonych moreli.
A potem niebo gwałtownie czerniało od setek wron zmierzających w stronę miejskiego parku i przez chwilę czułam się jak bohaterka filmu Hitchcocka, spoglądając z przerażeniem na tę pulsującą chmurę.
Nadchodził kolejny posępny wieczór, z salonu sączył się dźwięk telewizora, a ja, pochylona nad kodeksem, szczerze ubolewałam nad tym, że nie mogę obejrzeć programu motoryzacyjnego, kolejnego odcinka serialu o nic nie mówiącej mi nazwie czy tłustej twarzy polityka bez poglądów. Wtedy wszystko było w stanie mnie zaciekawić, nawet rozmowy rolnicze i kolejny odcinek „Ziarna” (W świecie kłamstwa i lęku, krąży prawdy ziarenko, kto je w sobie posieje, temu serce ogrzeje, kto pokocha je mocno, będzie wielkie w nim rosło…).
Potem dom na krótko rozbrzmiewał bzyczeniem elektrycznych szczoteczek do zębów, szumem prysznica i mruczeniem kota układającego się do snu.
Nadchodziła cicha noc, zanurzałam się w nią jak w wykrochmaloną pościel, by obudzić się następnego dnia i wypić herbatę w towarzystwie domowników.
Nadchodziła cicha noc, zanurzałam się w nią jak w wykrochmaloną pościel, by obudzić się następnego dnia i wypić herbatę w towarzystwie domowników.

SURÓWKA Z KALAFIORA, SUSZONYCH ŚLIWEK, MORELI I KOPERKU
(surówkę pokazywałam już tu, ale jest tak dobra, że chcę ją przypomnieć, poza tym ta wzbogacona jest o suszone śliwki)
1 mała główka surowego kalafiora
1 opakowanie suszonych moreli
1 opakowanie suszonych moreli
1 opakowanie suszonych śliwek
duży pęczek koperku
ząbek czosnku
1 mały jogurt naturalny
2 łyżki majonezu
sól i pieprz
duży pęczek koperku
ząbek czosnku
1 mały jogurt naturalny
2 łyżki majonezu
sól i pieprz
Kalafiora myję, dzielę ma malutkie cząsteczki (odcinając twarde części). Wrzucam do zimnej wody, osolonej łyżką soli. Pozostawiam na pół godziny.
W tym czasie kroję morele i śliwki na cienkie paseczki, siekam koperek. Mieszam jogurt z majonezem, dodaję koperek. Dodaję ząbek czosnku, utarty z dużą szczyptą soli. Doprawiam pieprzem, ewent. dosalam całość.
Odsączam kalafiora, mieszam z morelami i śliwkami, dodaję sos.

Uwagi:
1. Surówka z surowego kalafiora podpatrzona została w pewnym barze sałatkowym. Słodycz suszonych owoców pięknie komponuje się z ostrą, czosnkową nutą, wyrazistym aromatem koperku i chrupiącym, orzeźwiającym w smaku kalafiorem.
2. Z podanych składników wychodzi wielka miska surówki. Świetnie smakuje jako samodzielny posiłek oraz jako dodatek do grillowanych mięs.

Bardzo lubię Twoje słowa w połączeniu z obrazami...
OdpowiedzUsuńJa też lubię połączenie słodkiej śliwki i ostrego czosnku. ;-)
OdpowiedzUsuńKubełek Smakowy
Świetna ta surówka Aniu :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i pięknie napisane.
Pozdrówki slę:)
Przeczytałam Twój wpis i przypomniały mi się te czasy, o których piszesz. Miałam wtedy wrażenie, że nawet woda na kawę gotuje się zdecydowanie za krótko. Długie były tylko godziny nad książkami, kazusami i kodeksami. A za oknami wiosna, później lato. Trzy dni po końcowym egzaminie był pierwszy dzień astronomicznej jesieni... Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie - muffingirl
OdpowiedzUsuńpięknie piszesz Aniu!
OdpowiedzUsuńMyślę, że skuszę się i zrobię tę surówkę. Pięknie opisałaś ten dzień, taki zwykły, a czytało się jak opis czegoś wyjątkowego :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco Dasia z Wrzosowiska
Opis tego miasteczka nieco mnie przeraził.Gdzie jest tak brzydko?
OdpowiedzUsuńZnam małe miasta i z reguły mają urocze fragmenty,ciekawe rynki,miłe kawiarnie.
A tu nic?
oj jak ja to znam, uczenie się do egzaminu!
OdpowiedzUsuńkalafior świetnie sprawdza się w surówkach
a co do wron to najgorzej jest musieć przejść pod ich noclegownią - ma się mniej więcej 50% szans na pozostanie czystym ...
P.S.
miało być w "świecie kłamstw" czy "sieci kłamstw"?
Truskawka, Ty jak coś opiszesz, to tak jak się otulić ciepłym, miękkim szalem :)
OdpowiedzUsuńbuziak
A mnie sie najbardziej Aniu podoba "o tempora, o mores" w polaczeniu z gimnazjum :D Naprawde tak inaczej, czy tak źle? ;)
OdpowiedzUsuńMorele suszone i czosnek, starsznie sie glowie jak to moze smakowac... Sciskam!
PS. A wiesz, ze jak sie uczylam, to Mami mi zawsze mowila, ze orzechy sa super na myslenie?
To jedna z moich ukochanych sałatek w barze Tukan. Zawsze patrzę, czy jest i wtedy nie mogę się oprzeć zakupowi. Uwielbiam to połączenie. Co do reszty. Tuż koło mojego domu jest las, wtórym w okresie jesienno zimowym nocują wrony z tej części miasta. Tysiące wron. Jak idę rano do pracy wyruszają w miasto. Nad głową mam czarną chmurę ptaszysk. Zawsze wtedy myślę o Hitchcocku. Wiesz, jak ja się uczyłam do egzaminów gotowa byłam obejrzeć cokolwiek. Brazylijski serial, rolniczy kwadrans, czy ogłupiający teleturniej (a ja nie oglądam telewizji). Pozdrawiam i powodzenia w nauce.
OdpowiedzUsuńZdjęcia boskie. Jak zawsze zresztą, no...;)
OdpowiedzUsuńA surówka-sałatka dla mnie zaskakująca - niby wiem, że można kalafiora spożyć na surowo i od tego się nie umiera, a nie potrafię się przekonać. Moooże kiedyś ;)
echhh ja na Przasnysz patrzę z sentymentu,głównie poprzez snack bar który widnieje u ciebie na zdjęciu(tablica),ale nie mieszkałam nigdy na stałe,więc rozumiem takie stanowisko..
OdpowiedzUsuńSkład surówki wydaje mi się równie doskonały, co opis Twoich dni, jeśli Twoje pisanie czyta się z taką zachłannością, to wolę nie myśleć jak szybko pochłonęłabym to smakowite danie :))
OdpowiedzUsuńAaa, widzę słynne P. ;) Wybrałaś do zdjęcia chyba tendencyjnie najbardziej obdrapaną :)
OdpowiedzUsuńA powiedz, co ta zimna osolona woda robi kalafiorowi (kombinuję, że jest bardziej chrupki, ale coś jeszcze?)
Takie to niby zastygłe miasto i ulice jego nie do końca czyste, a tak Ci dobrze było, Aniu:) Mimo wszystko:)
OdpowiedzUsuńA surowego kalafiora w sałatce jeszcze nie próbowałam - ale takiego na surowo, dzielonego na cząsteczki często zjadam:)
Pychota:) zdrcydowanie moje smaki. Trzebaby spróbować surowego klafiora. Koleżanka mówiła mi, że dobry, a śliwki i czosnek mnie w tym utwierdziły.
OdpowiedzUsuńMuffingirl, maraton końcowy jeszcze przede mną... Nie wyobrażam sobie ogarnięcia tego wszystkiego...
OdpowiedzUsuńDasiu, zachęcam! :)
Amber, w komentarzach ponizej wyłania się ta miejscowość ;)
Basiu, niektóre opowiesci gimnazjalne mrożą krew w żyłąch,serio. TO już jest inny świat... No tak, orzechy włąśnie na myślenie mi mami przynosiła! :)
Lo, to właśnie ściągnięte z Tukana :) Wiesz, ja też nie ogladam tv wcale (bo nie mam), a podczas nauki wszystko było kuszące.
Anonimowy - snack bar znam i pamiętam ;)))
Ptasiu, moczenie w osolonej wodzie usuwa z kalafiora małe, czarne robaczki, które czasem mogą w nim być - tak się u nas w domu zawsze robiło z surowym. No... Tę kamienicę sfotografowałam, bo ma iść do rozbiórki, no a poza tym dobrze oddaje klimat miejsca ;)
Ewelajno, dobrze mi było, bo u mamy! :)
Dziękuję Wam za komentarze i pozdrawiam ciepło!
piszesz, że dni były jednakowe i szare, może z Twojej perspektywy tak, dla mnie jako czytającej, były one barwne i zaskakujące. Magia słowa.
OdpowiedzUsuńKalafior na surowo jest również dobry w takiej prostej sałatce:
OdpowiedzUsuństarty na tarce, z dużą ilością natki pietruszki i odrobiną majonezu z jogurtem.
pozdr.P.
Aniu aż zachciało mi się uczyć! A tak serio też mnie to czeka, hmmm może tak wybiorę się do mamy.
OdpowiedzUsuńAniu, ale czy to nie znamienne, że gdy COŚ ważnego czeka, to wszystko (wszystko!) dookoła wydaje się być ciekawsze? :)
OdpowiedzUsuńSałatka brzmi cudnie! Zawsze mam opory (i sama nie wiem dlaczego) przed surowym kalafiorem, ale im dłużej patrzę na składniki w Twojej propozycji - tym bardziej mi się chce spróbować.
Uściski!
sałatka i opowieść współbrzmią świetnie, nie trzeba ich niczym doprawiać. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPięknie połączone słowa,pięknie!
OdpowiedzUsuńEgzaminacyjny rytm pod czujnym i troskliwym okiem rodziców...bywa, że za tym tęsknie (za TAKĄ nauką i rytmem domu rodziców).
Sałatkę z surowego kalafiora z dodatkiem rodzynek i czegoś czego nie pamiętam, robiła mama koleżanki A na nasze babskie wieczory.
Powodzenia!
Aniu, czasem ta powtarzalność jest potrzebna, ale nie na długo;)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie się Ciebie czyta, czasem odnajduje Tu swoje własne myśli, często wychodzisz im na wprost...
Ps. też studiowałam prawo, na trzecim roku przerwałam...powodzenia!!
Piękne obrazy Aniu.
OdpowiedzUsuńTo wielkie szczęście mieć taką "bazę", coś niesamowitego. Czuję podobnie kiedy znikam w mieszkaniu Moich Rodziców....też są kanapki, jakby nic się nie zmieniło.. "córciu wyjdź z psem..."
Trzeba dobrze ogrzać te chwile i zatrzymać je w sobie na dłużej. Właśnie tak.
Uściski najcieplejsze
M.
Bardzo fajna surówka no i piękne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńA kubek, który stoi na parapecie, to skąd? Bo piękny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Anonimie ;) kubek jest stary jak świat, kupiony przez mamę w zaawansowanym PRLu :) Chcę go Jej zwinąć z domu,bo tez go b.lubię.
OdpowiedzUsuńAgnieszko, ja jestem na 3 roku, ale już aplikacji ;)
Dziękuję Wam za komentarze!
Super polaczenie. Uwielbiam do ciebie zagladac. pozdrawiam Ania
OdpowiedzUsuńW sprawie kubka raz jeszcze: tak właśnie podejrzewałam... No cóż, te stare kubki zawsze są najlepsze. Sama mam takich kilka, niektóre obtłuczone, ale chyba nigdy się ich nie pozbędę.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
a mnie najbardziej zaintrygowało, co takiego brzydkiego może być w stole...
OdpowiedzUsuńPiszesz arcyciekawie, a przepisy są dla mnie nieustającą inspiracją :) Z treści notek wynika, ze zajmujemy się tym samym :) i nawet prawdopodobnie jestesmy na tym samym etapie 'kariery' ;)) mam nadzieję, że nauka była owocna ! Pozdrawiam! - Kasia
OdpowiedzUsuńuwielbiam Twoje opisy i zdjęcia jedzenia..:))przypomniałaś mi o obiedzie czekającym w lodówce;)
OdpowiedzUsuńuściski! dobrego dnia!
Just
Jaka sympatyczna relacja ! A surówka bardzo ciekawa i smakowita :)
OdpowiedzUsuńA ja mam inne wspomnienia smakowo-egzaminacyjne: lato 2004 r., egzamin sędziowski zbliża się wielkimi krokami, ja mam nieznany mi wcześniej jadłowstręt, za to zapijam się zieloną herbatą i napojem jabłko-wiśnia. Efekt był taki, że długi czas potem nie mogłam obu tych napojów pić, bo ich smak (niczym wiadoma magdalenka) automatycznie przypominał okres stresu i niepewności.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się smacznie tam między komentarzami :)
PS. Żeby nie było: to historia z happy endem - egzamin zdałam i pracuję, gdzie chciałam.
Kalafior w połączeniu ze śliwkami i morelami - muszę spróbować!
OdpowiedzUsuńZapraszam do śledzenia moich blogowych postępów:
http://notonlyserendipity.blogspot.com/
Długo już nie miałam tego uczucia w takiej skali, może czas wziąć się za naukę:P
OdpowiedzUsuńCieszę się, że już po i że jesteś:)
Buziaki!
ta surówka jest prze-bos-ka! :D naprawdę zakochałam się w tym smaku, coś czuję ze z pobliskiego sklepu kalafiory będą w najbliższym czasie znikać zdumiewająco szybko :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNatalie, ja też ją uwielbiam! :))
UsuńAniu, czy opakowania owoców nalezy rozumiec jako 200 gram każdego? Z góry dziekuję za odpowiedź. Pozdrawiam, anka
OdpowiedzUsuńNie mam teraz pod ręką podobnej paczuszki, ale chodzi mi o tę małą, to jest chyba własnie 200 g, o ile pamiętam. Taka duuuża garść :)
UsuńBardzo dziękuję! :) anka
Usuń