Szaleniec z patelnią, czyli o urokach gotowania na dworze

Szczęśliwie lub nie, należę do tych osób, które na widok słońca nie mogą usiedzieć w miejscu. Każda chwila spędzona w czterech ścianach sprawia mi ból.
Dlatego nie posiadałam się z radości, gdy po piątkowej fali ciepła nadeszła skąpana w słońcu sobota.

Jako że Tomek wybył z domu czołgać się w lesie z karabinem nabitym kolorowymi kulkami, ja udałam się do zielonego ogrodu kilka ulic dalej. Wystawiłyśmy z siostrą trzy leżaki (dla mnie, dla niej i dla mamy) i odtąd nasze życie toczyło się na dworze.
To tutaj piłyśmy przedpołudniową kawę (tudzież soczek),
to tutaj czytałyśmy książki (ja „How to be o domestic goddes”, Ewa „Przypadki Robinsona Cruzoe”),
to tu powstawał nasz obiad.

Lubię, gdy zajęcia kuchenne wychodzą na dwór. Gdybym tylko mogła, zorganizowałabym sobie przenośną kuchnię i – na wzór R. Makłowicza – gotowała w dziwnych miejscach, wyłącznie na świeżym powietrzu.*

Moja weekendowa „przenośna kuchnia” prezentowała się nader skromnie:
dwa stołki (jeden z nich pełnił funkcję blatu kuchennego),
deska do krojenia,
nóż i
miska.
Jednak to w niej powstały nasze dwa obiady: sałatka numer jeden i sałatka numer dwa.


Pierwsza z nich to rzecz spokojna i wyważona. Bo jak inaczej określić połączenie ogórków, rzodkiewki, makaronu sojowego, kurczaka i koperku?

Druga to aaabsolutnie zadziwiająca kompozycja smaków. Kilkakrotnie jadłam ją w barze sałatkowym, w końcu odważyłam się ją odtworzyć. Połączenie składników wydaje się być kompletnie karkołomne, ale działa! A więc… co powiecie na sałatkę, a właściwie surówkę z kalafiora i suszonych moreli, oblepionych koperkowo-czosnkowym sosem?

***
W planach miałam jeszcze pieczenie granoli, ale że do tego niezbędny jest piekarnik, a ten - jak wiadomo - znajduje się w kuchni, a ta z kolei mieści się w domu, to zamiar powyższy rozpuścił się w promieniach kwietniowego słońca… Brak granoli zrekompensowała nam przejażdżka rowerowa i pucharek czekoladowo-waniliowych lodów, oblanych musem truskawkowym z zeszłorocznych zapasów.

Granola nie zając, nie ucieknie.

Sałatkujemy:


SAŁATKA NR 1, TA SPOKOJNA

Składniki:

paczka makaronu sojowego
2 nieduże ogórki wężowe
4 rzodkiewki
pół piersi z kurczaka
pęczek koperku

na marynatę:
sok z ½ cytryny
kilka chlustów sosu rybnego
dwie łyżki oleju

na sos:
opakowanie wodnistego jogurtu naturalnego**
sól i pieprz

Kurczaka kroję na niewielkie części, najlepiej w paseczki. Mieszam składniki marynaty, polewam nimi mięso, odstawiam na pół godziny.

W międzyczasie kroję ogórka i rzodkiewki (np. w słupki). Przygotowuję makaron sojowy.
Kurczaka smażę na silnym ogniu, najlepiej w woku, następnie studzę.

Mieszam z resztą składników. Dodaję sos.
Podaję domownikom, leniwie rozłożonym na leżakach w ogrodzie.

Sałatka jest lekka, ale bardzo sycąca. Orzeźwiająca dzięki świeżość ogórka i rzodkiewek. Aromatyczna dzięki koperkowi. Kolorowa i niesamowicie wiosenna.



SAŁATKA NR 2, TA KARKOŁOMNA***

Składniki:

mała główka kalafiora
2 opakowania suszonych moreli
duży pęczek koperku
ząbek czosnku
1 mały jogurt naturalny
2 łyżki majonezu
sól i pieprz

Kalafiora myję, dzielę ma malutkie cząsteczki (odcinając twarde części, „głąby”). Wrzucam do zimnej wody, osolonej łyżką soli. Pozostawiam na pół godziny.

W tym czasie kroję morele na cienkie paseczki.
Siekam koperek. Mieszam jogurt z majonezem, dodaję koperek. Dodaję ząbek czosnku, utarty z dwoma szczyptami soli. Doprawiam pieprzem, ewent. dosalam.

Odsączam kalafiora, mieszam z morelami. Dodaję sos. Podaję w kolorowych miseczkach i zajadam z domownikami, nieświadomymi faktu, jak wywrotową rzecz jedzą!

Ta surówka jest o niesamowita! Strrrrrrrasznie chrrrrrrupka - to dzięki surowemu kalafiorowi. Łagodna - dzięki słodyczy moreli i kalafiora (surowy ma w sobie wiele słodyczy, która przyrównałabym do smaku młodej kalarepki), ale i ostrrrrra – dzięki ząbkowi czosnku.

Jednym słowem p-y-sz-n-a.





* więc jeśli kiedyś zobaczycie szaleńca z przenośnym palnikiem, smażącego omlety na parkowej ławce, możecie być pewni, że to ja ;)

** w innych okolicznościach zrobiłabym do tej sałatki sos z orientalną nutą, ale że obiad miała zjeść i Ewa, musiałam przystopować i zrobić coś bardziej classic;

***wybaczcie: te dwa zdjęcia winny być opatrzone napisem jak należy nie robić zdjęć; a nie należy robić ich w pośpiechu i w pełnym słońcu, tak jak to czyniłam ja; jednak akurat TEJ surówki nie mogę nie pokazać, bo nie uwierzycie, że ją zrobiłam!

Etykiety: , , , , , , , , ,