Mój mały rzymski piknik

Campo di Fiori;
Campo di Fiori;
Ubiegłego marca polecieliśmy do Rzymu łapać wiosenne słońce i smaki. Chociaż w tamtym czasie moje samopoczucie nie było najlepsze, bo byłam w I trymestrze ciąży, w Wiecznym Mieście moje dolegliwości się rozpłynęły, wrócił mi apetyt i energia. Być może to zasługa włoskiego ciepła, być może bliskie sąsiedztwo Campo di Fiori, a może magia najlepszej kuchni świata, nie wiem... Faktem jest, że przywiozłam z tej wyprawy mnóstwo apetycznych zdjęć, które jednak nie doczekały się publikacji, bo już po powrocie do Polski wróciły moje dolegliwości.


Dzisiaj, rok później spoglądam za okno, gdzie targane wiatrem drzewa walczą ze śniegiem i gradem, ogrzewam się tym, co pozostało na zdjęciach. Mam kilka smakowitych kąsków, które chciałabym Wam pokazać.


Pierwsza seria to piknik*, który sobie urządziliśmy jednego dnia nad brzegiem Tybru. Rozłożyliśmy się na słońcu nieopodal pary zajadającej kawałki margherity, ale nasza uczta była zdecydowanie bardziej wystawna. Z papierowych torebek wyłuskaliśmy pachnącą oliwą, wilgotną focaccię, marynowane w ziołach czosnkowe oliwki, involtini, czyli roladki z bakłażana, kiełbaski i marynowane karczochy... Brakowało mi tylko białego wina.

Nic nie pobije smaku focacci zajadanej pod włoskim słońcem, ale można go sobie przybliżyć. Przepis na bazową focaccię znajdziecie tutaj (u mnie dyniowa z szałwią), a tutaj jeszcze roladki z bakłażana.



* wiadomo, że nie ma nic lepszego niż podróżnicze pikniki! Piknikuję w każdym miejscu, które zwiedzam, bo uwielbiam te chwile lenistwa w nowym miejscu; 

Etykiety: , , , , , , ,