Ciąża - sprawa narodowa (a z przepisów szczaw na zimę z serii Vintage Cooking)


Czy zdarzyło się Wam, że pijąc kawę czy jedząc lody albo ciasto z rabarbarem, wzbudziliście zdumienie pomieszane z dezaprobatą? Jeśli nie jesteście w ciąży, pewnie nie. Gorzej, jeśli macie widoczny już brzuch.


Odkąd jestem w ciąży, bardzo wzrosła liczba "mądrych" głów dokoła mnie. Jak gdyby brzuch był znakiem, że mam ochotę wysłuchiwać setek kategorycznych uwag pt. "tego nie wolnoooo w ciąży!" i dawał jednocześnie prawo wtrącania się w moje zwyczaje. Nie mówię tu o normalnych uwagach, ale o kategorycznych stwierdzeniach. "W ciąży nie wolno pić kawy" albo "to ty pijesz kawę w ciąży?!" (taaaak, jeśli miałabym wypijać kilka filiżanek dziennie, nie byłoby to wskazane), "w ciąży nie wolno jeść lodów" (taaaak, jeśli są na surowych jajkach, a ilu lodziarzy używa dziś surowych jajek? swoją drogą surowe jajka to odrębny temat), "w ciąży trzeba jeść mięso/nie wolno jeść mięsa/szczawiu/pić soku z malin/jeść surowych ryb"/serów/mleka itp., itd. Ile osób, tyle porad, a te żywieniowe to tylko ich ułamek, bo przecież dochodzą jeszcze uwagi dotyczące stylu życia ("w ciąży nie wolno jeździć na rowerze!", "w ciąży nie wolno pływać w jeziorze", "w ciąży nie wolno oddychać, bo powietrze takie zanieczyszczone!" - to ostatnie to akurat parodia mojej siostry).

Ciekawe, że nagle brzuch staje się czymś na kształt dobra narodowego i wiele osób czuje upoważnienie do zamęczania ciężarnych swoimi wizjami odżywiania i życia w tym odmiennym stanie. Boję się myśleć, co to będzie, gdy na świecie pojawi się dziecko, ile niechcianych rad, ile krytycznych uwag usłyszę!

Nie mam ochoty tego wysłuchiwać, kiedy potrzebuję wskazówek, to się po nie zwracam do zaufanych osób. Ważna jest dla mnie opinia przyjaciółek, lekarza i kobiet w rodzinie (swoją drogą pokolenie mam ma o wiele normalniejsze podejście do tematu ciąży). Nie interesuje mnie zdanie całego otoczenia, mam swój rozum i nie potrzebuję wszystkich "złotych" rad. I kiedy dociera do mnie kolejna mądrość, krew mnie zalewa, no a przecież "w ciąży nie wolno się denerwować"!  

I wiem, że nie jestem w tym osamotniona - większość znanych mi "ciężarówek" spotyka się z takimi sytuacjami. Bezpośrednią motywacją do napisania tego tekstu była wiadomość od czytelniczki Magdy, która napisała, że moje ostatnie wpisy dają jej dużo otuchy, bo ilość porad, co trzeba, co można, a czego nie, co badać, czego nie badać (och, jak ja to rozumiem!), powoduje, że wariuje, a u mnie zauważa dużo zdrowego rozsądku.

***

Po takim wstępie powinnam umieścić tu przepis na lody, sushi albo chociaż coś z kawą, ale nic takiego nie mam w zanadrzu. Mam za to zapasy szczawiu zebranego ostatnio na Kaszubach i dziś chciałabym podzielić się z Wami prostym przepisem na zakonserwowanie szczawiu na zimę. Przepis znalazłam w jednej z moich ulubionych książek z okresu PRL, małym kompendium przetwórstwa Zdzisławy Skrodzkiej pt. "Kompoty, marynaty, dżemy".

Pani Zdzisława gościła już kilka razy na łamach blogu w dziale Vintage cooking (z konfiturą morelową i powidłami wiśniowymi - klik i galaretką z czarnej porzeczki - klik). Dzisiaj podpowiada, jak poradzić sobie z dużymi zbiorami szczawiu, by w każdej chwili cieszyć się smakiem zupy szczawiowej. 



PRZECIER ZE SZCZAWIU NA ZIMĘ

1 kg szczawiu, 2 dag soli

Umyte listki młodego szczawiu przebrać, oderwać szypułki, zemleć w maszynce do mięsa, osolić i podgrzać Wlać do butelek i pasteryzować 15-20 minut. w temp. 90 st. C.

Uwagi:

1. przepis w oryginalnym brzmieniu. Oczywiście nie przepuszczałam szczawiu przez maszynkę do mięsa, a zmiksowałam ją w blenderze. Co do pasteryzacji: polecam na sucho, w piekarniku (pamiętajcie o zachowaniu odstępów między słoikami).

2. A tu przepis Aliny Gniewkowskiej z 1929 r. na szczawiową, która pojawia się u nas co sezon.

Szczaw przed pasteryzacją;

Etykiety: , , ,