Powłóczyłam się też między stoiskami z regionalnymi specjałami, niestety byłam tak najedzona, że z bólem serca, a raczej brzucha musiałam zrezygnować z degustacji.
Zrobiłam zakupy na stoisku serowym (ser koryciński wygrywa), wypiłam piwo z lokalnych browarów.
Pierwszego wieczoru rozgrzałam się miodową whisky (!) i ruszyłam z dziewczynami na piękny koncert folkowego zespołu Balkanika.
Drugi wieczór był jeszcze intensywniejszy: najpierw benefis Roberta Makłowicza, potem koncert zespołu The Gypsy Kal Band i długa, zapijana caipirinhą noc spędzona w gronie starszych i nowszych znajomych.
Moc atrakcji sprawiła, że nie miałam czasu skorzystać z przyjemności, które czekały na mnie w SPA Nałęczów, gdzie nocowałam (basen…), zwiedzić uzdrowisko czy zajrzeć w mniej oczywiste zakamarki Lublina.
Aby liznąć choć odrobinę miasta, razem z Kasią z ChilliBite udałyśmy się na małe wagary.