Ach, ja lubię ziemniaki!
W mundurkach, ze szczyptą
soli i świeżym masłem, pieczone w towarzystwie kurczaka i pomidorków koktajlowych albo utłuczone na puszyste puree z zielonymi niteczkami koperku.
Lubię placki ziemniaczane, najbardziej te posypane cukrem, z plamką śmietany na
wierzchu, ale i te z wędzonym łososiem i kleksem kwaśnej śmietany również
powalają mnie na kolana. Uwielbiam kluski śląskie, które przecież stanowią
jedną z wariacji na temat ziemniaków. I krokiety ziemniaczane z sosem grzybowym
(również na zimno, wsuwane następnego dnia prosto z patelni). I nakrapianą
boczkiem babkę ziemniaczaną (w zależności od regionu zwaną też kartoflakiem
albo kuglem).
Moim ulubionym daniem w
przedszkolu były tłuczone ziemniaki polane kwaśną śmietaną i (chyba) posypane
tłustym twarogiem. Jako że była to najtańsza z możliwych potraw, serwowano ją
nam niemal co drugi dzień, co wprawiało mnie w zachwyt. Inne z moich
najpyszniejszych wspomnień z dzieciństwa to babciny żurek z gniecionymi ziemniakami, wymieszanymi z pokrojonym w drobną kostkę wysmażonym boczkiem.
Zanim pozwoliłam sobie wlać na talerz żurek, połowę ziemniaków zjadałam „na
sucho” (chociaż wymieszane z gęstym, kwaskowatym żurkiem też były pyszne). A
kiedy jakaś życzliwa dusza powiedziała, że mam nos jak kartofelek, uznałam to
za niesamowity komplement, obnosząc się z nim, tym moim kartoflanym nosem, z
dumą. Przez chwilę nawet myślałam, że kartoflany nos robi się od jedzenia dużej
ilości ziemniaków.
I o ile dzisiaj kartoflany
nos nie byłby moim powodem do dumy (łudzę się, że z biegiem czasu zrobił się
mniej kartoflany), o tyle moja miłość do ziemniaków pozostała aktualna.
Może dlatego
wiedziałam, że od razu polubię Poznań? Wizyta w Pyra Barze, gdzie pochyleni nad bardzo dobrą zapiekanką ziemniaczaną, zerkaliśmy łapczywie
na wielką miskę złotych frytek, zajadanych przez siedzącą pod oknem dziewczynę,
jest jednym moich milszych wspomnień kulinarnych ostatnimi czasy (chociaż
aby oddać sprawiedliwość, muszę powiedzieć, że również w Poznaniu jadłam - o zgrozo - najgorszą pyrę z gzikiem w moim życiu). Po powrocie z Pyrlandii nie pozostało mi więc nic
innego, jak tylko sięgnąć do worka z ziemniakami i zjeść w domu kolejną porcję
węglowodanów, tym razem w
towarzystwie rozmarynu i parmezanu.
A oto rzeczone
ziemniaki. I porcja zdjęć z Poznania.
PARMEZANOWE ZIEMNIAKI Z ROZMARYNEM
1/2kg
ziemniaków
2
łyżki stopionego masła + 2 łyżki oleju (rzepakowego, słonecznikowego)
pół
szklanki startego parmezanu
2
gałązki świeżego rozmarynu (ok.2 łyżeczki suszonego)
sól
i pieprz – do smaku
Wyszorowane ziemniaki
(w skórkach) kroimy na równe cząstki, najlepiej na ćwiartki, jeśli są to dość
duże, podłużne okazy. Igiełki rozmarynu kroimy na mniejsze kawałki. W misce
mieszamy masło, olej, rozmaryn, sól i pieprz. Do miski wrzucamy ziemniaki i
mieszamy je dokładnie w rozmarynowym tłuszczu.
Ziemniaki wykładamy na
blachę i pieczemy w 200 st. C. przez ok. pół godziny (po kwadransie mieszamy
ziemniaki). Po upływie czasu pieczenia posypujemy ziemniaki parmezanem i pieczemy,
aż ser lekko się zapiecze (trwa to ok. 5-10 minut). Takie ziemniaki pysznie
smakują z sosem czosnkowym.
Uwagi:
1. Pomysł na dorzucenie
parmezanu do ziemniaków przyszedł do mnie, gdy po raz kolejny piekłam słodkie,
chrupiące i zaskakująco pyszne parmezanowe pietruszki (jeden z moich kuchennych
hitów). Dodatek rozmarynu to rzecz naturalna, bo to zioło od zawsze mi ładnie
grało z ziemniakami. Ziemniaki są chrupiące, mają śliczną, złocistą barwę i
rozmarynowy posmak (po upieczeniu rozmaryn traci
żywiczny, iglasty posmak, który odstrasza od tego zioła wiele osób).
2. Świeży rozmaryn można
zastąpić suszonym, choć to już nie to samo. Świeży rozmaryn przydaje mi się
jeszcze na koniec, bo tuż przed podaniem posypuję nim ziemniaki, żeby było
ładniej, zieleniej.
PS Tytuł postu zaczerpnęłam z pewnego graffiti pokazanego na blogu Madam Zuzu, który mnie bardzo wciągnął :)
Etykiety: bezmięsne, na obiad, na słono, podróże, warzywa, ziemniak, zioła