Ciekawa jestem, czy przeprowadzono kiedyś badania, jak ma się pora roku do czytania. Czy długie jesienne dni sprawiają, że wzrost czytelnictwa rośnie, a może to latem, podczas wakacji pochłaniamy więcej książek?
Tego nie wiem, wiem jednak, że mój indywidualny wskaźnik czytelnictwa śmiga w górę jesienią. Bo można na listopad narzekać, że mokry, szary, mdły, nijaki, ale to właśnie teraz czyta się najlepiej. Jest spokojnie, czasu pod dostatkiem, bo daleko jeszcze do świątecznego amoku i tak miło zaszyć się pod kocem (tudzież kołdrą) ze smakowitą lekturą w zanadrzu. Kubek ulubionej herbaty dopełnia całości.
Dzisiaj chciałam pokazać Wam kilka nowości z kulinarnej i prozatorskiej działki, które znalazły się na mojej półce. Co czytam w jesienią? Jakie książki kulinarne mnie ostatnio inspirują? Odpowiedź znajdziecie poniżej.
Zaczynam od kulinariów:
1. "Plenty more" Yotama Ottolenghi.
Kto zna kuchnię autora wie, że może się spodziewać dopracowanych przepisów, ciekawych, czasem zaskakujących połączeń smakowych (które chce się zrobić od razu!). Po przepięknie wydanej i inspirującej "Jerusalem" (pisałam o niej tu) i arcyciekawym "Plenty" (pisałam o nim tu), pojawiło się "Plenty more" w cudnej, czystej szacie graficznej, wysmakowanymi grafikami, dobrymi, apetycznymi zdjęciami i przepisami, w których można się zakochać.
Podsumowując: Yotam ciągle w formie!
2. "Gotuj sprytnie jak Jamie" Jamiego Olivera.
Po sporym rozczarowaniu "Daniami w 30 minut" i "Kulinarnymi wyprawami Jamiego" z przyjemnością zanurzyłam się w książce w stylu "starego" Jamiego, czyli z fajnymi przepisami opatrzonymi prostymi, apetycznymi zdjęciami. W prostszej formie, bez natłoku zdjęć, czcionek, pomysłów. I kilka rzeczy już z tej pozycji ugotowałam, co świadczy o jej mocy.
3. "Tender, vol. 1" (pus "Tender, vol. II") Nigela Slatera.
Pierwsze, opasłe tomiszcze z serii "Tender" liczy sobie - bagatela - ponad 600 stron i traktuje o warzywach. Znajdziecie tu moc pomysłów na dania z każdym warzywem, jakie przyjdzie Wam do głowy. Całość opatrzono pięknymi, nieco mrocznymi fotografiami (dla mnie te zdjęcia zahaczają już o sztukę - są proste, grają światłem i cieniem, mają w sobie tajemnicę). "Tender, vol. II" to z kolei tom poświęcony owocom, również stoi na mojej półce i gorąco go polecam.
4. "Moja kuchnia w Paryżu" Davida Lebovitza.
David, to mój kolega po fachu (bloger;). Mieszka w Paryżu, jest Amerykaninem, co daje mu dystans do kuchni francuskiej (mimo całej miłości, jaką ją darzy). W "Mojej kuchni..." kusi mnie wiele razy, przeglądając książkę powtykałam w nią wiele zakładek ("do zrobienia!"). Jest to również zasługa bardzo ładnej oprawy graficznej książki - jest czysto, prosto i elegancko, a zdjęcia są apetyczne i nieprzekombinowane.
5. Uprzedzając pytania, na książkę Marty Dymek ("Jadłonomia"!) czekam, ale wiem, że będzie świetna.
A teraz niekulinarnie, oto co polecam na seanse pod kocem na kanapie:
1. "Zbrodniarz i dziewczyna" Michała Witkowskiego.
Jesień , zima to doskonały czas na lekturę kryminałów, więc "Zbrodniarz..." idealnie wpisał się w mój listopadowy krajobraz. Rzecz dzieje się pewnej zawilgotniałej jesieni, trup ściele się gęsto, a akcja wciąga. Do tego są luje, Michaśki i morze poza sezonem, czyli wszystko, co lubię. "Zbrodniarza..." czytałam na Kindlu, stąd brak zdjęcia książki.
2. "Wnuczka do orzechów" Małgorzaty Musierowicz.
To już dwudziesta książka z serii "Jeżycjada". Na mojej półce stoją wszystkie poprzednie tomy, nie wyobrażam sobie szczerby w tej kolekcji. I choć różnie bywa z moim odbiorem książek MM, to zawsze ich lektura sprawia mi przyjemność, bo to jeden krok w stronę dzieciństwa, czasów, kiedy pochłaniało się nowości MM zarywając noce i następnego dnia w szkole siedziało się z podkrążonymi oczami.
"Wnuczka..." to - na przestrzeni kilku ostatnich tomów - jedna z lepszych pozycji "Jeżycjady". Oczywiście nic nie będzie tak smakować, jak "Ida sierpniowa" czy "Opium w rosole" czytane w podstawówce, bo zmieniły się czasy, bo my, wierni czytelnicy z gówniarzy przeistoczyliśmy się we wszystko wiedzących dorosłych, ale jest dobrze. Książka wciąga, nie kłuje naiwnością, moralizatorstwem, ma wyraziste postaci i soczyste dialogi. Czuć w niej życie.
3. "Matka Makryna" Jacka Dehnela.
Nowa powieść jednego z moich ulubionych autorów. Nie czytałam, ale na pewno będzie smakowicie.
4. "Księgi Jakubowe" Olgi Tokarczuk.
Kolejna ukochana autorka, tym razem w wersji maksi. "Księgi Jakubowe" to gigantyczna księga i nie mogę doczekać się, kiedy w końcu ją ugryzę. Czy ktoś już przeczytał? :)
5. "Zapomniane słowa", opr. zbiorowe pod red. Magdaleny Budzińskiej.
Pozycja dla tych, co lubią delektować się smakiem słowa, grzebać w starych słownikach, odkrywać stare-nowe wyrazy, bawić się językiem. To rzecz o słowach spychanych na margines, wychodzących z użycia, tracących na znaczeniu i zarazem próba ich ocalenia.
6. "Bukareszt. Krew i kurz" Małgorzaty Rejmer.
Rumunia w czasach komuny. Smutne obrazy życia codziennego, małe i duże tragedie mieszkańców, paranoje władzy, paradoksy systemu... Ważna lektura.
***
A co WY polecacie do czytania na dłuuuuugie, szare jesienne i zimowe wieczory?
***
PS A w następnym wpisie podzielę się z Wami przepisem na coś pysznego od Jamiego Olivera z "Gotuj sprytnie...".
Etykiety: jamie oliver, książki, parakulinarnie, yotam ottolenghi