# Na mojej półce: Plenty, Jerusalem, Córeczka tatusia (...)


na fot. książka "Dwaj łakomi Włosi"

Ostatnimi czasy na moich półkach przybyło sporo książek kucharskich i pomyślałam, że warto poświęcić im tu trochę miejsca. Czasem pytacie mnie o książkowe gusta, godne polecenia pozycje, więc pokrótce napiszę o książkach, które mam, lubię i polecam, a także o tych, co do których mam mieszane uczucia.

Zacznę od książki o kuchni włoskiej. Często obiecuję sobie, że nie kupię już nic, co poświęcone jest temu tematowi, po czym trafiam na kolejną ciekawą pozycję i zapominam o moich wcześniejszych słowach. Tak było w przypadku „Dwóch łakomych Włochów” Antonio Carluccio i Gennaro Contaldo – skusiły mnie nazwiska autorów, fotografie (Chris Terry) i proste, acz ciekawe przepisy. 

Książka dzieli się na sześć działów (antipasti, primi, secondo, contorni, frutta e dolci, merende), każdy opatrzony słowem wstępnym, a na marginesach przepisów znajduje się sporo ciekawostek. Kuchnia włoska wydaje się być oklepanym tematem, mim to można znaleźć tu oryginalne przepisy, np. na  faszerowane jaja przepiórcze, krem z pokrzywy czy ciasteczka z koprem włoskim. Obok pięknych prostych zdjęć potraw, w książce jest wiele scenek rodzajowych – fotografie z włoskich ulic, targów i wybrzeży. Jej minusem jest niechlujna i zbyt różnorodna czcionka.


na fot. książka "Kulinarne wyprawy Jamiego"
A teraz kilka słów o książce wychowanka Gennaro – Jamiego Olivera. Jakiś czas temu ukazała się polska wersja „Kulinarnych wypraw Jamiego” z fotografiami genialnego Davida Loftusa. Książka różni się od poprzednich: wydana jest na matowym papierze, ma bardziej zróżnicowaną czcionkę i brakuje jej jednolitej linii w prezentacji fotografii.

Nie przekonują mnie zabawy czcionką, bo lubię, kiedy litery są proste, wtedy słowa najbardziej przyciągają. Przeglądając „Kulinarne wyprawy…” czuć, że to już nie jest wyłącznie autorskie dzieło Jamiego, zbiór jego sprawdzonych przepisów, owoc kulinarnych fascynacji i poszukiwań. Przepisy z kuchni włoskiej, hiszpańskiej, szwedzkiej, francuskiej, marokańskiej i greckiej są apetyczne i kuszące, ale wydają mi się puste, nie widzę za nimi autora.

na fot. książka "Córeczka tatusia"
Sztab specjalistów czuć również w książce sygnowanej przez Gwyneth Paltrow, „Córeczka tatusia”, z tym że w przypadku tej pozycji zdjęcia nie są już tak piękne, jak u Jamiego. 

Pierwsze trzydzieści stron książki stanowią wstępy (bez głębszych myśli i ciekawych spostrzeżeń), podziękowania, zdjęcia aktorki i jej bliskich oraz informacje dotyczące kuchennych podstaw, czyli dla mnie rzeczy całkowicie zbędne. Książka nadrabia nieco ładną czcionką i przepisami, bo jest tu kilka ciekawych pozycji, np. naleśniki sezamowe, karmelizowana brukselka czy keczup ze śliwkami. Ale gdybym tę pozycję lepiej poznała, nie kupiłabym jej, bo jest nudnawa.

na fot. książka "Na każdą porę"
Lubię za to książki Sophie Dahl, są delikatne i romantyczne, a do tego można je czytać, a nie wyłącznie oglądać. Sophie, jak przystało na wnuczkę Roalda Dahl'a, autora "Charliego i fabryki czekolady", ma lekkie pióro i ciekawie pisze. 

Jej druga książka - "Na każdą porę. Rok w przepisach" - podzielona jest na pory roku, a każda z pór opatrzona jest długim wstępem Sophie. Również przed każdym przepisem jest kilka słów od autorki, co bardzo lubię, bo to w moich oczach to uwiarygadnia autora i przepis. Książka ma ładne zdjęcia i proste, kuszące przepisy, np. na tapiokę z jabłkami i morelami, burgery z ciecierzycy i grzybów z sosem tahini albo koktajl mleczny z awokado i migdałami.

na fot. ksiązka "Super natural every day"
Nie pisałam wcześniej o książce Heidi Swanson „Super natural every day”, choć stoi na mojej półce już od jakiegoś czasu. A że jest to rzecz, którą szczerze polecam, poświęcę jej chwilę. 

Jak zapewne większość z Was wie, Heidi Swanson to autorka blogu 101 Cookbooks. Ci, którzy odwiedzają tę stronę, znają jej klimat i potrawy, jakie autorka na nim serwuje. Książka jest podobna do bloga, na każdej stronie czuć autorkę. Znajdziecie w niej poetyckie, ale proste zdjęcia i przepisy na ciekawe, zdrowe, bezmięsne potrawy. 

Na śniadanie Heidi proponuje np. pieczoną owsiankę albo wieloziarniste pankejki, na lunch sałatkę z jarmużu z kokosem i olejem sezamowym, na przekąskę pieczoną ciecierzycę czy szpinakową „siekankę” z jajkiem na twardo, migdałami i harissą, a na deser słodką panzanellę czy ciasteczka imbirowe. Bardzo lubię tę książkę.

na fot. książka "Plenty"
I - last but not least – dwie książki mojego idola z The Guardian, Yotama Ottolenghiego. Zostawiłam je sobie na deser, bo to moje absolutne hity. Mowa o „Plenty”, wegetariańskiej biblii pełnej wspaniałych dań z warzyw i owoców oraz o ostatniej książce Yotama, „Jerusalem”, którą napisał wspólnie z Sami Tamimi. 

Zacznę od „Plenty”: to książka, w której nawet nie zaznaczam stron z przepisami, którymi chcę zrealizować, bo musiałabym zaznaczyć każdą z blisko trzystu stron. Przepisy podzielono tu na niecodzienne działy, np. „Green things”, „Funny onions” albo „The Mighty aubergine”. A same przepisy? Szafranowy kalafior, gruszkowe crostini, sałatka z farro i pieczonej papryki, makaron soba z bakłażanem i mango, zupa z grillowanych warzyw i wiele, wiele innych pyszności. W tym tygodniu na naszym stole pojawiły się dwa dania z "Plenty", w kolejce czekają następne (a pierwszy przepis pokażę w następnej notce).

Zdjęcia skupiają się na potrawach: nie ma tu stylizacji, pięknych naczyń i sztućców, można za to zobaczyć fakturę i kolor dania.

na fot. książka "Jerusalem"
Zdjęcia w „Jerusalem” też są proste i apetyczne, a obok fotografii potraw, w książce można również obejrzeć zakamarki Jerozolimy, jej mieszkańców i stragany z ulicznym jedzeniem albo warzywami.

Po lekturze ciekawego wstępu radzę usiąść w fotelu, bo każda strona "J." zwala z nóg – nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam książkę, w której każdy przepis jest idealny i wydaje się być skrojony pod moje gusta (w zasadzie widziałam: "Plenty":). Sałatka ze szpinaku z daktylami i migdałami, pieczona dynia z tahini i za’atarem, buraczane puree z jogurtem i za’atarem, ostra sałatka z marchewki i wiele lokalnych specjałów – latkes, balilah, kibbeh, maqluba, sfiha albo ghraybeh. Książka cieszy mnie tym bardziej, że w tym roku sama zawitam w rejony, o których piszą autorzy.

A teraz ostrzę pazurki na nową książkę Clodilde Dusoulier, autorki blogu "Chocolate & Zucchini" -  "The french market cookbook".

Etykiety: ,