Zastanawiam się, kiedy minie moda
na gotowanie. Pewnie nieprędko, ale kiedyś to nastąpi, bo każda moda ma to do
siebie, że przemija. I ci wszyscy ludzie w trampkach Converse* i modnych
okularach którzy teraz z zapałem rzucili się do garnków, za jakiś czas na słowo
kuchnia będą pogardliwie wydymać
usta.
Dzisiaj zniesmaczone prychnięcie
zaczyna towarzyszyć słowu burger i z
reguły pada z ust osób, które jeszcze rok wcześniej pstrykały fotki pękatym
bułom ułożonym na drewnianych deseczkach. Rozumiem pogardę do wątpliwej jakości
gastro biznesów próbujących zbić pieniądze na kolejnej modzie kulinarnej, ale
nie pojmuję całkowitej negacji czegoś, co jeszcze niedawno się ceniło. A odnoszę
wrażenie, że dzisiaj wyprawa na burgera jest w pewnych kręgach faux pas porównywalnym z założeniem
ciuchów z poprzedniego sezonu.
Tak czy siak, ja nigdy nie
wpadłam w burgerową ekstazę, ale i nigdy nie przekreślałam tego jedzenia. Raz
na jakiś czas lubię zjeść dobrze doprawiony kawałek wołowiny w towarzystwie
porządnego sosu, świeżych warzyw i pokaźnej bułki.
I kiedy siedzę na
krawężniku zajadając ociekającego sosem
hamburgera kupionego w food-trucku
(nowe modne słówko;), nie czuję, że popełniam jakąś kulinarną gafę, podobnie jak rok
wcześniej nie miałam poczucia, że robię coś modnego. Najważniejszy jest smak, a
ideologię niech dopisują do jedzenia inni.
Dlatego pojawienie się na kulinarnej mapie Trójmiasta mobilnej burgerowni przyjęłam z życzliwym zainteresowaniem i założeniem, że muszę zobaczyć, co Carmnik ma do zaoferowania.
Próbowałam burgerów w różnych
miejscach, niektóre były dobre, inne przeciętne, a jeszcze inne niewarte
wydanych pieniędzy. Niektóre były ładniej podane niż w w/w food-trucku, inne kosztowały dwa razy więcej, ale żadnemu z nich
nie udało się pobić w smaku tych z Carmnika. Proste, ale nie prymitywne
kombinacje smakowe, dobrze doprawione i - co rzadko się zdarza - nieprzesuszone mięso oraz delikatna, ale nie gumowata
bułka sprawiły, że tu wracam.
Lubię to!
Podobnie jak sushi, frytki belgijskie, tatara z kieliszkiem wódki i
pizzę na cieniutkim cieście. Bez względu na modę, która ciągle się zmienia.
W domu najchętniej przygotowuję bezmięsne burgery, dzisiaj chcę podzielić się przepisem na takiego pachnącego
kuminem, na bazie ciecierzycy.
Podaję go z plastrem
grillowanego bakłażana, karmelizowaną czerwoną cebulką i domowym keczupem.
BURGERY Z CIECIERZYCY Z KUMINEM I PIETRUSZKĄ
(na 8-10 małych burgerów)
na burgery:
1 puszka ciecierzycy (o wadze 400 g), odsączona
1 jajko
4 łyżki kaszy manny
1 cebula
1 łyżeczka kuminu
1/2 papryczki chilli
1 ząbek czosnku
sól do smaku
kilka gałązek świeżej pietruszki
olej do smażenia
keczup z tego przepisu
porcja marynowanej cebulki z tego przepisu
4-5 ulubionych bułek do burgerów, przekrojonych na pół i podpieczonych
4 plastry grillowanego bakłażana (osolonego i podsmażonego na patelni grillowej)
W blenderze miksuję na gładko składniki na burgery. Jeśli masa nie daje się lepić i jest zbyt miękka, dodaję kaszy manny albo 1 jajko. Lepię nieduże kotleciki o grubości ok. 2 cm i smażę z dwóch stron, aż się zezłocą.
Każdą część bułki smaruję keczupem, na jednej z części układam ciepłego bakłażana, po 2 burgery (albo 1 dużego, jeśli smażymy pokaźne sztuki), porcję marynowanej cebuli i zamykam górną częścią bułki.
Można wzbogacić o plasterek pomidora, rukoli, dodatek majonezu. Co kto lubi :)
Uwagi:
1. Robiąc te burgery, zainspirowałam się przepisem Sophie Dahl z ksiażki "Na każdą porę".
2. Burgery bardzo dobrze sprawdzają się w roli kotlecików podanych z lekką sałatą. W zasadzie są bardzo zbliżone smakowo do tych kotlecików z soczewicy. A jeśli odrzucimy z nich jajko, cebulę i kaszę mannę, a dodamy nieco oliwy, otrzymamy pyszny hummus.
3. A tu zobaczycie, jak zrobić pysznego pęczakoburgera.