Drugi obieg kulinarny (i stary poczciwy pleśniak)


Duch czasu odciska swe piętno w każdym aspekcie naszego życia, również w kuchni. Trendy kulinarne przychodzą i odchodzą, nasze podniebienia się zmieniają, modyfikują się ulubione smaki, jakieś potrawy zyskują miano modnych, inne się przejadają i stają się passe.

Obserwuję te zmiany z zainteresowaniem, ale zachowuję bezpieczny dystans. Nie rzucę na hamburgery dlatego, że są  na kulinarnej liście przebojów (alby były - to już kwestia uchwycenia tego śliskiego momentu, kiedy coś topowego przechodzi na ciemną stronę mocy i staje się po prostu nudne i oklepane), jednak apetyczne zdjęcie w magazynie kulinarnym może mnie skusić do zrobienia własnej wersji tej potrawy. Nie będę żywić się w food truckach, ale jeśli przy okazji trafię na taki wóz z jedzeniem, wypróbuję jego ofertę.

Są trendy kulinarne, którym mocno kibicuję, ale i takie, które mnie śmieszą czy denerwują. Na przykład bardzo nie lubię przypinania łatki „domowe” i „rustykalne” nieudanym potrawom. A zauważyłam, że to bardzo powszechne zjawisko. Niedosmażone frytki, zakalcowate chleby czy tarty na twardym jak kamień cieście kosztują krocie z tego powodu, że są „domowe” i „ręcznie robione”, jak gdyby fakt ich przyrządzenia na miejscu miał stanowić naczelną, a w zasadzie jedyną wartość, pozostawiając w tyle kwestię smaku. Po kilku bolesnych wpadkach, głównie w ładnie urządzonych „śniadaniowniach”, już nie czytam ich menu z błyskiem w oku i jestem o wiele bardziej ostrożna w degustacji…

Zastanawiam się czasem, czy istnieją potrawy, które można uznać za stuprocentowo niemodne. Nie obciachowe, bo to zupełnie inna kategoria (dania z koszmarów smakosza: parówki nadziewane makaronem czy zielone ciasto Shrek). Chodzi mi o te przykurzone, zapomniane, niedoceniane potrawy, które nie pojawią się w menu dobrej restauracji, modnej kawiarni albo na „poważnym” przyjęciu, ale nie dlatego, że są niedobre, a po prostu z jakichś względów wypadły z obiegu kulinarnego. Kiedyś powiedziałabym, że są to zimne nóżki, tatar czy sałatka warzywna, ale od lat trwa moda na bary zakąskowe, które serwują właśnie takie potrawy.

Nie mam problemu ze wskazaniem niemodnych słodkości, tych biednych, zapomnianych ciast wypartych przez torty dacquoise, brownies, galettes czy cupcakes. Od razu przychodzą mi na myśl dwa ciasta: fale Dunaju i pleśniak.

Kakaowo-waniliowe fale ze słodkim kremem piekła często nasza sąsiadka, pani Halinka. Świetnie smakowały z mocną, gorzką herbatą.


Stary poczciwy pleśniak to z kolei ciasto o najokropniejszej nazwie pod słońcem, stanowiące zarazem cudowny mariaż kruchości i kwaskowatości z kakaowo-bezową nutą. Może to właśnie jego nazwa sprawiła, że schował się w cieniu wszystkich pięknie brzmiących słodkości? A może kamufluje się w cukierniach pod inną nazwą? Nie licząc wiejskich sklepów spożywczych, oferujących kilka blaszek prostych, domowych ciast, ja nigdy nie widziałam, by gdzieś go można było kupić.

Kiedy więc naszła mnie wielka chęć na kawałek tego słodko-kwaśnego placka z kożuszkiem bezowej „pleśni”, nie pozostało mi nic innego, jak go upiec. 

Uważam, że wakacje to najlepszy czas na pleśniaka, bo mamy teraz urodzaj kwaskowatych owoców stanowiących  jego doskonałe wypełnienie. Porzeczki, agrest, a nawet mirabelki – wszystko to pięknie zagra w tym cieście.


PLEŚNIAK Z PORZECZKAMI

(proporcje na blachę 20x24 cm)

na ciasto:
300 g mąki
200 g masła
100 g cukru pudru
2 surowe żółtka
2 łyżeczki śmietany
1 łyżeczka proszku do pieczenia

+ 2 łyżeczki kakao

na pianę:
2 białka
1/2 szklanki cukru (ok. 100 g)

ok. 1 szklanki czerwonych porzeczek

Zagniatam ciasto z mąki, proszku do pieczenia, cukru, żółtek, masła i śmietany. Dzielę je na trzy równe części, do jednej dodaję kakao. Zawijam porcje ciasta w folię i wkładam do zamrażarki na 15 minut.

W tym czasie z białek i cukru ubijam sztywną pianę. 

Formę wykładam papierem do pieczenia. Wyjmuję ciasto z zamrażarki i ścieram tarką o grubych oczkach pierwszą, białą warstwę ciasta. Następnie ścieram tarką drugą, czarną warstwę ciasta. Na tę warstwę wykładam świeże porzeczki - powinno ich być dużo (najlepiej by niemal zasłoniły ciasto). Na porzeczki wykładam pianę z białek. Na pianę ścieram ostatnią warstwę ciasta (białą).

Ciasto piekę w temp. 180 st. C. przez około 1 godzinę.
  

Uwagi:

1. Przepis na pleśniaka wzięłam od Majany, królowej pleśniaków :) Jednak zamieniłam margarynę na masło, a potem, podczas wyrabiania ciasta nie grała mi jego konsystencja, wydawało mi się za mało tłuste. W związku z tym odeszłam od tamtej receptury na ciasto na rzecz mojego sprawdzonego kruchego. Uzupełniłam je tylko o dodatek śmietany i proszku do pieczenia, tworząc w tej sposób ciasto półkruche.

2. Zamiast czerwonych porzeczek możecie użyć czarnych, agrestu, mirabelek albo i kwaśnych śliwek (o te niestety nietrudno w warzywniakach).


Etykiety: , , , , , ,