|
rozlewanie soku do słoików |
Najbardziej lubię maliny z sierpniowych i wrześniowych zbiorów. Wydają mi się bardziej wysublimowane w smaku, słodsze i pełniejsze.
Wujek Jurek, który zaopatruje rodzinę w najpyszniejsze pod słońcem pomidory, nieopodal szklarni ma jeszcze rząd bujnych krzaków malinowych. To z wujkowych malin dziadkowie robią soki, które zimą ratują mnie od depresji i przeziębienia.
Rok temu byliśmy z Tomkiem na zbiorach u wujka - urodzaj owoców sprawił, że czułam się jak w raju, jadłam owoce garściami, nie zważając na plamiący mi sukienkę sok. Po powrocie do mieszkania dziadków, ruszyła malinowa produkcja. Mimo najszczerszych chęci, nie mogłam w niczym pomóc, bo przecież nie mogę dotknąć gorącego słoika albo podpalić skropionej uprzednio spirytusem nakrętki!
Przysiadłam więc na drewnianym stołku w kącie kuchni i obserwowałam tę pachnącą malinami pracę. Do Gdańska wróciłam z garstką zdjęć i kilkoma słoikami soku.
|
skrapianie nakrętek spirytusem |
|
zakręcanie słoików |
Etykiety: maliny, w kuchni u rodziny i przyjaciół