Na północy bez zmian – biało i mroźno.
I choć dni ostatnio piękne, z szaleńczym błękitem nieba i niesamowitą przejrzystością powietrza, to jednak mam już tego dosyć. Dość mam czarnego płaszczyka, dość naelektryzowanych włosów, czerwonego nosa, szczypiących policzków i skostniałych dłoni.
Nawet weekendowa czekolada w Sopocie i długi spacer po pustych, wietrznych plażach
Kamiennego Potoku nie są w stanie przekonać mnie do powrotu zimy w lutym. Nawet piękna barwa stalowego nieba nad morzem nie zatamuje gromów, które sypię w myślach, gdy ślizgam się po nieodśnieżonych chodnikach. Nawet czekoladowo-bananowe muffiny nie są w stanie osłodzić mi goryczy lodowatego końca lutego. Mogą ją co najwyżej złagodzić.
Morze też zastygło w oczekiwaniu na wiosnę. Spacer po plaży, na której nie słuchać choćby najmniejszego szumu fal jest dziwnym przeżyciem.
Skostniałe morze jest groźne i niepokojące. Spoglądając na nieruchome grzebienie fal można odnieść wrażenie, że oto nadchodzi koniec świata. Przyroda zastyga, a ziemia traci resztki energii i zamienia się w lodową skorupę pozbawioną życia.
MUFFINY BANANOWO-CZEKOLADOWE
(na 12 sztuk)
3 poczerniałe banany
125 ml oleju roślinnego
2 jajka
100 g jasnego cukru trzcinowego
225 g mąki pszennej
3 łyżki kakao
1 łyżeczka sody oczyszczonej
Rozgniatam banany, a następnie dodaję do nich olej, rozbełtane jajka i cukier.
W drugiej misce mieszam kakao, mąkę, sodę oczyszczoną. Delikatnie mieszam suche składniki z mokrymi (do połączenia składników – w cieście mogą pozostać małe grudki, bez miksowania – najlepiej mieszać je drewnianą łyżką).
Przekładam masę do nasmarowanych masłem albo wyłożonych papilotkami foremek na muffiny. Piekę około 15-20 minut w 200 st. C.
Uwagi:
1.Muffiny nie należą do wypieków, na których widok pieję z zachwytu (no chyba że są to świeżo upieczone muffiny
pomarańczowe albo z
rabarbarem i prażonymi orzechami laskowymi). Wolę lżejsze albo wilgotniejsze ciasta, a muffiny są zbyt ociężałe jak na moje podniebienie.
Ale od czasu do czasu lubię je zrobić, bo są po prostu wdzięczne – chwila pracy, kilka sprawdzonych połączeń smakowych (maliny + biała czekolada, banan + czekolada, orzechy włoskie + gorgonzola, itp.) i mamy porządny deser.
2. Ten przepis znalazłam u Nigelli („Kuchnia. Przepisy z serca domu”) - skusiła mnie obecność bananów w cieście. Jako fanka
chlebków bananowych uznałam, że ten muffin ma u mnie szanse. I okazało się to prawdą. Zjadłam go na ciepło, z zimnym mlekiem (które chyba zaczyna być
passe, ale u mnie jest ciągle na topie).
Pachniał kakao, a dzięki bananom był lekko wilgotny i nienatarczywie słodki. Kto jednak chce podrasować jego słodkość, może wrzucić posiekaną czekoladę albo do masy zamiast części kakao dodać roztopioną czekoladę.
Etykiety: banan, czekolada, morze, muffiny, na słodko