/ Witam w kolejnej odsłonie Vintage Cooking, mojego cyklu poświęconego starym, starszym i najstarszym przepisom. Niewtajemniczonych zapraszam tutaj, zaś wtajemniczonych i zainteresowanych do lektury :) /
Niedziela. Rytmiczny stukot tłuczków do mięsa odmierza czas do obiadu, a przez uchylone kuchenne okna sączy się zapach smażonych kotletów schabowych. Czasem przez chmurę aromatu schaboszczaków przebije się słodki zapach drożdżowego ciasta.
O tym, że niedziela zawsze wydawała mi się bardziej mięsna niż pozostałe dni tygodnia już
kiedyś pisałam. Ale niedziela to jeszcze desery. O ile w tygodniu po obiedzie raczej nie ma co liczyć na deser, o tyle w dzień święty można trochę pogrzeszyć. Szarlotki, serniki i lody to chyba najpopularniejsze pozycje na liście niedzielnych słodkości. I choć tradycja pełnego obiadu składającego się z zupy, drugiego dania i deseru powoli zanika, to najczęściej w niedzielę można się spodziewać powrotu do dawnych zwyczajów. Najlepiej pamiętam desery u dziadków - szybkie i łatwiejsze w wykonaniu niż ciasta (które z kolei stanowiły samodzielny posiłek, bo jadło się je do przedpołudniowej kawy).
Desery układały się u nas wedle pór roku. Latem biegałyśmy z siostrą
do Kamy (Kamila po dziś dzień prowadzi sklep spożywczy tuż obok bloku dziadków) po lody
Calypso, te śmietankowe i kakaowe. W domu
rozkładało się je na talerzyki, okraszało truskawkami, a dorośli polewali je jeszcze alkoholem*. Gdy kończył się lodowy sezon, zaczynał się czas kisieli. Babcia robiła je z malin, jagód i soków owocowych. Lubiłam kożuch, który powstawał na lekko przestygniętym kisielu**.
Były wreszcie i galaretki. W mniej wysublimowanej formie zalewało się maliny/jagody/truskawki różową galaretką i podawało w szklanych miseczkach, których zawsze było za mało, w związku z czym powstawała konieczność dołożenia innych, niepasujących do całości naczyń. Rozbudowana wersja galaretowego deseru wymagała znacznie więcej pracy. Najpierw przygotowywało się dwa, trzy kolory galaretek, kroiło się je w kostkę i umieszczało w szerokich szklanicach. Miałam swoją ulubioną
szklankę z automobilem, reszta naczyń nie miała obrazków. Potem babcia ubijała w niebieskiej misce prawdziwą, superkaloryczną, śmietankę i umieszczała śmietankową górkę w każdej ze szklanek. Najgrzeczniejsi dostępowali
przywileju oblizania miski po bitej śmietanie. Teraz wystarczyło tylko posypać desery rodzynkami oraz wiórkami gorzkiej czekolady i można było zanurzać łyżeczkę w deserze.
I kiedy w sobotę przyszła do mnie na obiad siostra, po
rodowej czosnkowej pojawił się na stole właśnie t e n deser, nasza niedzielna galaretka z bitą śmietaną.
Magda siekała czekoladę, ja ubijałam śmietanę, a wspomnienie szklanki z automobilem odżyło z gwałtowną siłą.
Nie jadłam tej galaretki od lat.
GALARETKA NA NIEDZIELĘ
składniki na 5-6 porcji
2 różnokolorowe galaretki
250 ml śmietanki (min. 30 %)
cukier do smaku, ok. 3 łyżki
1/3 gorzkiej czekolady, startej na tarce bądź drobno posiekanej
garść rodzynek
Galaretki przygotowuję według instrukcji wskazanej na opakowaniu (w dwóch miskach). Gdy się zetną, kroję je w kostkę i nakładam do 6 pucharków (najlepiej z przezroczystego szkła). Kolory galaretek mają się pomieszać. Galaretki powinny zajmować ok.3/4 pucharka.
W dużej misce ubijam cukier ze śmietanką.
Na warstwie galaretek umieszczam bitą śmietanę. Posypuję ją startą czekoladą i rodzynkami. Podaję natychmiast.
Uwagi:
1. Wiem, że to nie jest Najwykwintniejszy Deser Świata. Wiem, że jest nawet lekko obciachowy, że trąci myszką i kojarzy się tylko z chłodnymi ladami Hortexu. Ale za tą zwykłą galaretką (wiem, wiem - barwioną sztucznymi barwnikami) kryje się spora dawna wspomnień, która sprawia, że nawet osoba nieprzepadająca za galaretką (ja), zjada go z przyjemnością.
2. Kiedy na naszym sobotnim obiedzie poprosiłam Magdę o posiekanie czekolady, ta powiedziała mi, że zjadłaby galaretkę, która pojawiała się u dziadków. Jakież było zdziwienie mej siostry, kiedy powiedziałam jej, że właśnie ten deser przygotowujemy :)
*polecam Wam lody z odrobiną brandy albo koniaku! Wódeczka w niewielkiej ilości też się sprawdza;
**choć kożuch na budyniu czekoladowym jest o wiele smaczniejszy;
Etykiety: desery bez pieczenia, na słodko, vintage cooking