Vintage cooking: ciotka Lola i kruche ciasteczka


/ Witam w kolejnej odsłonie Vintage Cooking, mojego cyklu poświęconego starym, starszym i najstarszym przepisom. Niewtajemniczonych zapraszam tutaj, zaś wtajemniczonych i zainteresowanych do lektury :) /






Kiedy zmarła moja wiejska babcia, oprócz dotkliwego smutku, który towarzyszy nam w takich sytuacjach, oprócz żalu wobec tylu niedokończonych rozmów, niewysłuchanych opowieści, nieupieczonych szarlotek, niezjedzonych pomidorowych, niezrobionych sesji fotograficznych, nosiłam i noszę w sobie jeszcze jedną cząstkę żalu - za utraconymi przepisami. W szafce nocnej obok kanapy z wyrobionymi sprężynami, na której siadywał jeszcze mój dziadek, leżał plik starych kartek z przepisami zanotowanymi przez prababcię Janinkę i babcię Marysię. Babcia Marysia pewnie już z nich nie korzystała, bo znała na pamięć swoje żelazne przepisy – na precelki, rogaliki z marmoladą, szarlotkę, zaś ja, kiedy babcię odwiedzałam, jeszcze nie interesowałam się gotowaniem.

Dziś dałabym się pokroić za tamten plik kartek.

Na pewne sprawy nie mamy jednak wpływu. W snach często sięgam do tamtej szafki i próbuję wyciągnąć plik zapisków prababci, jednak to się nigdy nie udaje.

Zupełnie niespodziewanie zostałam obdarowana zeszytem, który w pewien sposób zrekompensował mi tamtą stratę: oto stałam się posiadaczką pięknego, nadgryzionego zębem czasu zeszytu z przepisami. Zeszyt ma grubą brązową okładkę, lniany postrzępiony grzbiet, pożółkłe kartki, a zaczyna się od napisanych drobnym maczkiem słów: „ Przepisy. 1941 r.”. W środku jest trochę wycinków ze starych gazet i kilkadziesiąt stron przepisów na desery, sosy, mięsa. Gdzieniegdzie wpisano słowa jakiejś piosenki, ścieg sweterka, a między przepisami na ciasteczka wepchnięto złotą myśl. Pierwsze receptury są w funtach, z czasem pojawiły się w zeszycie przepisy w dekagramach. Niektóre przepisy są zapisane schludnie i czytelnie, inne nabazgrane w pośpiechu. Czasem receptury się powtarzają, jak gdyby ręka, która je zapisywała, zapomniała o tym, co pisała kilka stron wcześniej.



Zeszyt, który przetrwał czas wojennej zawieruchy, suche lata PRL-u i dotrwał do rozkrzyczanego XXI wieku, należał do Leokadii.

Lola – jak zdrobniale nazywała ją rodzina – urodziła się w Wołkowysku (obecnie miasto na Białorusi). Potem pojechała studiować matematykę w Warszawie, wówczas jako jedna z garstki kobiet. Podczas studiów mieszkała na stancji u generałostwa, gdzie odbierała podstawy dobrego wychowania, ucząc się gry na fortepianie, historii i języka francuskiego. Gdy nadeszła wojna, Lola porzuciła grę na pianinie i wstąpiła do AK. Prowadziła też tajne komplety.

Po wojnie osiadła Lola w Sopocie. Lata mijały, jej mieszkanie zapełniało się francuskimi, angielskimi, niemieckimi i rosyjskimi albumami o sztuce i historii, w zeszycie pojawiały się kolejne przepisy, pisane coraz bardziej rozedrganą ręką. Z ilu z nich Leokadia skorzystała, nie wiem. Nie przepadała za gotowaniem. Od kuchni o wysokim suficie wolała miękki fotel w salonie i światło ześlizgujące na książkę zza staroświeckiego abażuru.

Mam tylko nadzieję, że te ciasteczka zdążyła kiedyś upiec, bo myślę, że pasowałyby do jej miękkiego fotela i gorącej herbaty.



Poniżej oryginalna wersja przepisu Loli oraz wersja „dzisiejsza”.

Wczoraj:

KRUCHE CUKROWE CIASTKA DO HERBATY

3/4 f. masła
1/2 f. cukru
1 f. mąki
2 jaja
2 łyżki grubego cukru

3/4funta świeżego, niesolonego masła utrzeć do białości na śmietanę z 1/2f. cukru, wsypać funt mąki, ubij 2jaja, wyrobić dobrze na stolnicy, rozwałkować i wyciskać blaszaną foremką jakie chcąc gwiazdy, osypać grubym cukrem pozostałym na sicie po przesianiu i wstawić do lekkiego pieca.

I dziś:

KRUCHE CUKROWE CIASTKA DO HERBATY CIOCI LOLI

170 g masła
110 g cukru
220 g mąki
1 jajko
+ 3 łyżki cukru

Schłodzone masło, mąkę i cukier mieszam siekam tak, jak na kruche ciasto, czyli szybko i zwinnie (ciasto powinno uzyskać strukturę okruszków przypominających bułkę tartą). Następnie dodaję jajko, mieszam z resztą składników. Ciasto zbijam w kulę, a następnie formuję na kształt wałka. Wkładam do woreczka foliowego i chowam do zamrażarki na ok. 15 minut.

Po wyciągnięciu obtaczam ciasto w 3 łyżkach cukru (co nie jest konieczne) i kroję w plastry grubości do 1 cm. Rozkładam je na blasze w pewnych odstępach, ponieważ ciastka się lekko rozchodzą. Piekę w 190 st. C. przez 10-15 minut (aż się zezłocą). Po ostygnięciu ciasteczka twardnieją i stają się chrupiące.



Uwagi:

1. Ja upiekłam ciastka z połowy porcji (i te ilości składników umieściłam w przepisie). Uprościłam też proces przygotowań, oszczędzając wałkowanie ciasta, choć niewątpliwie wycinanie w nich jakich chcąc gwiazd jest kuszące.

2. Ciasteczka są kruche, delikatne, staroświeckie i stanowią idealną parę z czarną herbatą. W smaku czuć strukturę cukru i o to w tym chodzi. Gdy je zajadałam, przypomniał mi się smak ciasteczek mojej drugiej, miejskiej babci – Ani. Babcia kupowała takie w szkole gastronomicznej, w której uczyła jej siostra, a moja ciocia Krysia. Ciasteczka pieczone pod okiem cioci Krysi były malusieńkie, takie na ćwierć gryza, idealnie okrągłe, cudownie cukrowe i miały na środku kropkę z marmolady, która pod wpływem pieczenia lekko twardniała. Muszę je kiedyś upiec.

Etykiety: , , ,