Kilka miesięcy temu wygrzewałam
się pod chorwackim słońcem, zajadając się smokwami i smażonymi owocami morza.
Kilkanaście dni temu zawitałam do chorwackiej knajpy, takiej z siermiężnymi
ławami, ozdobami z muszelek i mocno mięsnym menu.
Mowa o restauracji Dalmacija. Jak dowiedziałam się ze
strony internetowej tego miejsca, współwłaścicielką lokalu i kucharką jest pochodząca z Chorwacji
Renata, która jak nikt inny zna kuchnię tego kraju. Po takim wstępie liczyłam
więc na dobre domowe jedzenie i w zasadzie się nie zawiodłam. Spróbowałam
gęstej zupy z jagnięciną (bracka janjeca Juha, cena ok. 12 zł), ale najbardziej
ciekawa byłam cevapi (grillowanych paluszków z wołowo-wieprzowego mięsa, 22,5
zł), które często jadam w Chorwacji. Otrzymałam wielką porcję paluszków (w
towarzystwie nieodzownego ajvaru), których smak mnie nie zawiódł. Dziwiło mnie
jedynie to, że obok podsmażanych ziemniaczków na talerzu pojawił się jeszcze pomidorowy
ryż, który był dla mnie zupełnie zbędnym dodatkiem. Spróbowałam jeszcze nieco hajduckiego
cevapa (podłużny kotlet z siekanego mięsa baraniego nadziewany owczym
serem, ostrą papryką zawinięty w wędzony boczek i posypany posiekaną
cebulką, 30 zł), który był naprawdę pyszny.
Na deser miejsca tradycyjnie nie
znalazłam, bo próbowałam jeszcze pohovane lignije ;), czyli kalmary w puszystym cieście z sosem, w którym zdecydowanie brakowało mi
wyraźnego akcentu, najlepiej w postaci czosnku (ale same kalmary były dobre,
nie gumowate).
Pozostając jeszcze chwilę przy deserach - te w Dalmaciji są ciekawe, bo w temacie słodkości właścicielki również pozostają wierne tradycji. Jestem im niezmiernie wdzięczna za to, że zamiast szarlotki i sernika, oferują gościom np. palacinke sa orasivja i prosekom (naleśniki faszerowane orzechami włoskimi z musem z czerwonego wina Prosek i wanilii!) czy spiska torta (czyli tort orzechowo-figowo-rodzynkowy przekładany puszystym kremem waniliowym).
Ten tort to mój pretekst, by powrócić do Dalmaciji.