Pages

wtorek, 1 listopada 2011

Lubię zbierać liście



Lubię znajdować w książkach zasuszone kwiaty i liście. Płatki róż znalezione między kartkami książki, do której dawno nie zaglądałam bywają równie nieaktualne co pełna uczuć dedykacja na pierwszej stronie. Kruche liście, które nagle wypadają z kodeksu przypominają o ważnym spacerze…

Czasem z książki wypadnie sto złotych, które kiedyś z jakiegoś powodu wetknęłam między strony i zupełnie o nich zapomniałam – czuję się wtedy jakby był dzień dziecka albo jak podczas wizyty hojnego wujka, który wręczył mi wielką czekoladę z orzechami laskowymi wielkości pięćdziesięciogroszówek. Słodkie chwile głupiej radości!

W tym roku też zrywam liście, ale ich nie suszę. Mam liście mięty, bazylii, pietruszki i robię z nich sos. Zielony sos.


SALSA VERDE

1 i 1/2 szklanki posiekanej natki pietruszki
1 szklanka mieszanych liści bazylii, mięty i szczypiorku
2 łyżki kaparów
2 fileciki anchovies
4 posiekane ząbki czosnku
3 kromki białego chleba bez skórki
2-3 łyżki octu winnego
1 szklanka oliwy

Chleb skrapiam octem i kruszę w malakserze. Dodaję resztę składników - bez oliwy - i miksuję pulsacyjnie. Stopniowo dodaję oliwę - sos nie ma być idealnie gładki, powinien mieć grudkowatą strukturę.
Gotowe!


Uwagi:

1. Przepis na salsa verde znalazłam u Agnieszki Kręglickiej w książce "Kuchnia świata" (którą bardzo lubię).

2. Sos jest świetny do pieczonych warzyw (na jednej blasze umieszczasz pokrojone ziemniaki, marchewkę, buraczki, kalarepkę, ząbki czosnku w łupinkach i połówki cebuli, lekko je solisz i skrapiasz oliwą, po czym pieczesz przez ok. 30-50 minut, w zależności od wielkości kawałków), czosnkowych grzanek z kremowym serkiem, do białych mięs (ryby, drób) i do wyjadania łyżką prosto ze słoiczka. 

Salsa verde wciąga jak pesto genovese – zanim się obejrzysz, połowa porcji, którą przeznaczyłeś do obiadu, zniknie niepostrzeżenie.


PS /Uwaga, będzie wazelina/ Powoli wracam do blogowego życia – dziękuję Wam za miłe słowa, smsy, możliwość osobistego kontaktu… Bardzo się cieszę, że mogę znów pisać i zaglądać na Wasze strony!

26 komentarzy:

  1. Ładny powrót, Aniu:) Zielony:) Witaj:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mmmm wygląda smakowicie ;) coś w moim ulubionym ziołowym klimacie :) wypróbuję koniecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie, aromatycznie, zielono. Cudowne zdjęcia.
    Cieszę się,ze wracasz:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniu nawet nie wiesz jaką przyjemność sprawia mi widok Twojego nowego wpisu w googlowym czytniku :) Dzień dobry!

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyjemne są takie zapomniane,zasuszone listki wypadające z ulubionej książki;)
    Zielono pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też lubię takie niespodzianki, które znajduję między kartkami ulubionych książek. Najbardziej te pachnące lawendą i wakacjami :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Aniu, a ja uwielbiam jesień, uwielbiam nie tylko te kolorowe liście, które suszysz, ale także kasztany i żołędzie. Znalezione w środku zimy gdzieś w kieszeni płaszcza pachną jesienią, nie sądzisz? Ja liście suszę tylko w bukietach, a między kartkami książki czterolistne koniczynki, w zeszłym roku znalazłam 33 ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiosna w środku jesieni:) Kojąca jest ta zieleń, marzy mi się ten sos, mam pietruszkę, miętę i...szałwię, ciekawe czy zastąpi bazylię:)

    Aniu, zawsze jak patrzę na to Twoje zdjęcie profilowe, przypominasz mi na nim Osiecką:))

    OdpowiedzUsuń
  9. 1) to moja trzecia próba zamieszczenia komentarza, za każdym razem pojawia mi się informacja o błędzie oraz braku możliwości zamieszczenia moich wypocin (?!?)
    2) Aniu i Tomku, Tomku i Aniu! (nie wiem kto pierwszy odczyta dzisiejszy komentarz...stawiam na Tomka!). Cieszę się Aniu, że wróciłaś do blogosfery. Długo Cię nie było. Ja dla odmiany zaczynam przygotowania do nieszczęsnego kolokwium, zaś zaraz po nim do egzaminu końcowego (!?!)
    3) w dzieciństwie z Mamą namiętnie zbierałam liście, by włożyć je później do grubych i starych książek kucharskich. Następnie Mama układała je równo na kuchennej półce nad samym kaloryferem. Całą zimę się grzały. To dziwne chomikowanie zostało mi po dzień dzisiejszych. Między stronicami moich książek znaleźć można wiele ciekawych rzeczy, ostatnio znalazłam niebieski banknot w książce z kryminalistyki przy dziale z osmologią, zaś w leksykonie śmierci sławnych ludzi... bilet do muzeum seksu:)
    Ciepłego wtorku!

    OdpowiedzUsuń
  10. bloga Twego poznalem niedawno..od tej pory czytam z wielka przyjemnoscia o kunszcie przyrzadzania potraw i ich podawania..:)..pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Zadna radosc nie jest glupia :)
    A z moich ksiazek najczesciej wypadaja wizytowki wszelkiej masci.
    Salsa verde + czosnkowe grzanki z kremowym serkiem? Cos mi sie zdaje, ze juz wiem, co bedzie dzisiaj na kolacje :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nabrałam strasznej ochoty na takie pieczone w warzywa z tym wspaniałym zielonym sosem!:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Przepis do wypróbowania i zapewne pozostanie wpisany do domowego zeszytu z przepisami, które szczególnie serwuję gościom. Wybieram: sos+grzanka czosnkowa.

    OdpowiedzUsuń
  14. U mnie między kartkami starych książek możnaby pewnie jeszcze znaleźć płatki piwonii :-)

    A do salsy verde przymierzam się od dawna, ale u mnie musiałaby być bez mięty.

    Pozdrawiam ciepło!!!

    OdpowiedzUsuń
  15. Czyli wszystko poszło dobrze:)))

    OdpowiedzUsuń
  16. Smaczny przepis;)

    Ja także suszę liście, płatki kwiatków, wkładam karteczki, kupony lotka... jednak zasuszone, różnokolorowe liście królują :)

    OdpowiedzUsuń
  17. A ja lubię zrywać liście - moja biedna mięta - została już prawie ogołocona do końca ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. ufff... nareszcie jesteś :) gdy tylko na nowo dorobię się blendera muszę w końcu wypróbować salsa verde. swoja drogą, świetny zielony akcent na deszczową jesień :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Aniu, wyczuwam wielki optymizm w Twoich słowach... Domyślam się, że poszło jak z płatka...? :) Uściski! :*

    OdpowiedzUsuń
  20. Cieszę się, że jesteś znowu. Ja w swoich książkach i kodeksach zwykłam znajdywać nie listki czy kwiatki a zwykłe paragony, oberwane karteluszki, świstki, zdjęcia itp.
    A salsa verde...Czuję jej zapach oczami wyobraźni. Bóg wiedział co stworzyć, aby cieszyć zmysły.
    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  21. No, ja też wolę liście zjadać niż suszyć w książkach :-) Chociaż to drugie też mi się przytrafia.

    OdpowiedzUsuń
  22. Dziekuję za komentarze!

    Tak, wszystko poszło dobrze...:)

    Karola, trzymam kciuki!

    Pozdrowienia Wam ślę wszystkim!

    OdpowiedzUsuń
  23. mi z książek wypadały jeszcze papierki po cukierkach :D

    OdpowiedzUsuń
  24. No dobra :) Mam małego focha, ale nie mogę milczeć :)
    Aniu gratuluję! Mówiłam, że będzie dobrze prawda?
    A w temacie liści - zbierać ich nie lubię, ale uwielbiam jak trzeszczą pod stopami :)

    :*

    OdpowiedzUsuń
  25. Smiesznie sie czyta Ania Twoje wpisy, gdy mowisz slowami ktorych bym sama uzyla "Lubię znajdować w książkach zasuszone kwiaty i liście", gdy pisalam o biletach zamiast zakladki, to bardzo chcialam dodac o lisciach... Masz jakies liscie na stole? :*

    OdpowiedzUsuń

Ze względu na ogromną ilość spamu, jaka zalewała blog, musiałam wprowadzić weryfikację obrazkową. Za uciążliwości z tym związane przepraszam.