Dziś zapraszam Was na kolejną odsłonę Vintage Cooking. Znów będzie słodko. I prosto. I klasycznie.
***
Nie wiem, co czuł Oskar Pischinger, kiedy robił pierwszy kęs swojego dzieła. Może się tym zachwycił, może pomyślał "to nie to", a może nawet go nie spróbował, bo od próbowania masy czekoladowej i wyjadania orzechów przed ich utłuczeniem zrobiło mu się mdło, wskutek czego musiał odłożyć degustację na później.
Nie wiem
, jak Oskar Pischinger wpadł na pomysł połączenia chrupkiego wafla z czekoladą z orzechowym akcentem. Może miało to miejsce podczas popijania cappuccino w jednej z wiedeńskich kawiarni, może podczas jesiennego spaceru po Stephansplatz, a może nocą, gdy śnił o locie nad Wiedniem z wafelkiem w dłoni.
Jedno jest pewne: Oskar trafił w dziesiątkę, zaś jego "piszynger" trafił do naszych kuchni. Dzisiaj akurat do mojej i Basinej, która razem ze mną wskrzesza ducha przeszłości i smaruje kolejne warstwy wafli pyszną, mocno czekoladową masą i nurza je w orzechach.
Przed Wami przepis na tort Pischigera autorstwa Marii Ochorowicz-Monatowej z "Uniwersalnej książki kucharskiej" z 1937 r. (w oryginalnym brzmieniu):

TORT PISCHINGER
"Na dziesięć małych lub 5 dużych andrutów okrągłych wziąć 12 dkg czekolady w kawałkach, 12 dkg cukru i rozgotować w 1/8 litra słodkiej śmietanki z dodaniem łyżeczki deserowego masła. Połowę pozostawić na lukier, a do drugiej dodać 12 dkg zmielonych i przesianych przez sito orzechów tureckich i zagotować do gęstości. Tą masą przesmarować andruty, składając pięć jeden na drugi, a po wierzchu i po bokach oblać wysmażoną do gęstości drugą połową czekolady."
A tu tłumaczenie z Monatowej dla tych, którzy nie wszystko zrozumieli:
1 opakowanie małych wafli albo 1 opakowanie dużych
120 g gorzkiej czekolady
120 g cukru
1/2 szklanki słodkiej śmietanki
1 łyżeczka masła
120 g zmielonych orzechów włoskich
Boki Pischingerów smaruję masą czekoladową i szybko obtaczam w mielonych orzechach. Następnie wafle przykrywam warstwą papieru do pieczenia, kładę na nie deskę do krojenia i jeszcze coś ciężkiego. Tak obciążone wafle pozostawiam na kilka godzin. Pischingera podaję pokrojonego w małe trójkąciki.
***
Nie wiem, co czuł Oskar Pischinger, kiedy robił pierwszy kęs swojego dzieła. Może się tym zachwycił, może pomyślał "to nie to", a może nawet go nie spróbował, bo od próbowania masy czekoladowej i wyjadania orzechów przed ich utłuczeniem zrobiło mu się mdło, wskutek czego musiał odłożyć degustację na później.
Nie wiem
Jedno jest pewne: Oskar trafił w dziesiątkę, zaś jego "piszynger" trafił do naszych kuchni. Dzisiaj akurat do mojej i Basinej, która razem ze mną wskrzesza ducha przeszłości i smaruje kolejne warstwy wafli pyszną, mocno czekoladową masą i nurza je w orzechach.
Przed Wami przepis na tort Pischigera autorstwa Marii Ochorowicz-Monatowej z "Uniwersalnej książki kucharskiej" z 1937 r. (w oryginalnym brzmieniu):
TORT PISCHINGER
"Na dziesięć małych lub 5 dużych andrutów okrągłych wziąć 12 dkg czekolady w kawałkach, 12 dkg cukru i rozgotować w 1/8 litra słodkiej śmietanki z dodaniem łyżeczki deserowego masła. Połowę pozostawić na lukier, a do drugiej dodać 12 dkg zmielonych i przesianych przez sito orzechów tureckich i zagotować do gęstości. Tą masą przesmarować andruty, składając pięć jeden na drugi, a po wierzchu i po bokach oblać wysmażoną do gęstości drugą połową czekolady."
A tu tłumaczenie z Monatowej dla tych, którzy nie wszystko zrozumieli:
1 opakowanie małych wafli albo 1 opakowanie dużych
120 g gorzkiej czekolady
120 g cukru
1/2 szklanki słodkiej śmietanki
1 łyżeczka masła
120 g zmielonych orzechów włoskich
W rondelku podgrzewam śmietankę. Kiedy śmietanka się zagotuje, zmniejszam gaz, dorzucam cukier, połamaną czekoladę i masło, mieszając aż całość się rozpuści. Odstawiam do ostudzenia. Wafle przekładam masą czekoladową (każdy składa się z 5 warstw), pozostawiając trochę masy po posmarowania boków.
Boki Pischingerów smaruję masą czekoladową i szybko obtaczam w mielonych orzechach. Następnie wafle przykrywam warstwą papieru do pieczenia, kładę na nie deskę do krojenia i jeszcze coś ciężkiego. Tak obciążone wafle pozostawiam na kilka godzin. Pischingera podaję pokrojonego w małe trójkąciki.
Uwagi:
1. Mojego Pischingera zrobiłam z małych wafelków, tak, że jeden stanowił porządną porcję dla jednej osoby. Nie polewałam wafli polewą, zaś ich boki obtoczyłam orzechami włoskimi.
2. Jak zauważyliście, Monatowa w swoim przepisie używa określenia "andruty". U nas andruty to cieniutkie, chrupkie, okrągłe i lekko słodkawe opłatki zwane też "oblatami". Więc kiedy blisko rok temu Basia poszukiwała w sklepie andrutów, wytężałam wzrok w poszukiwaniu oblatów, a wafelki leżały sobie spokojnie na półce poza zasięgiem mego zainteresowania. No ale jeśli ktoś chodzi na pole zamiast na dwór, to może i szukać andrutów zamiast wafli ;)
Wow, to jest to Ania! Ale to sprytnie obmyslils, super ze wybralas ten klasyczny przepis, nie lubie pischingerow z kakao czy pischingerow tylko z nazwy. Alez faje to zdjecie na ksiazce :-))
OdpowiedzUsuńPS. Ania, Lukasz sie zachwyca Twymi zdjeciami, tak jak godziny 2 temu zachwycal sie brukselka kremowa :)
Basiu, jak fajnie, ze W KOŃCU brukselka się u Was pojawiła! Prawda, ze genialna? :))) Ja już nabrałam na nią ochoty...
OdpowiedzUsuńTwój test Pischingerów - rewelka! Zmobilizowałaś mnie do prześledzenia pólek sklepowych i cukierni - czy podają tam jeszcze Pischingery?
Wersja z kakao też jest mi znana i lubiana z dzieciństwa, ale wiesz, ja speclajnie przewaliłam stare ksiażki w poszukiwaniu przepisu z prawdziwą czekoladą, bez ściemniania :)
Usciski, Basiu! :)
Aniu, tylko mnie nie przepraszaj juz :-) Dzieki za wspolne czekoladownie!
OdpowiedzUsuńWiesz, dla mnie ten czekoladowy wafel to esencja, kakaowy moze byc, ale wtedy nazwe go dobrym waflem z czekolada :)
Pojawiaja sie pischingery, napewno w Krk :D
PS. Brukselka bez sciemy wspaniala!
Przepraszanie oficjalnie zakończone ;) Jadę na pischingery do Krakowa!
OdpowiedzUsuńI kolejny pischinger! Chyba się zawezmę i jutro zrobię.Pysznie wygląda.
OdpowiedzUsuńOj Ania, bo ja po tą czekoladę to zaraz się ubiorę i jeszcze dziś pójdę :D Czytałam właśnie notkę u Basi, fajnie to wymyśliłyście - z różnymi przepisami! A w Gdańsku są pischingery jakieś takie podrabiane, nie? Bez orzechów i z jakąś dziwną masą.. Czy tylko ja na takie lipne trafiałam? Cudne to zdjęcie ostatnie i w ogóle cała notka taka klimatyczna Aniu, super :)
OdpowiedzUsuńUściski :)
PS. Andruty (te białe, okrągłe) to był jeden z naszych podstawówkowych hitów :)
Aniu, urocze! Zdjęcia, klimat, przepis...:) Też bym nie polewała, ale użyłabym mlecznej. Ciepłe pozdrowienia:):)Biegnę do Bru...
OdpowiedzUsuńOjej, wygladaja bosko te Twoje Pishyngery... My w domu zajadalismy sie nimi do woli bo sa takie latwe w wykonaniu a ile radochy sprawial kazdy ich kawalek...
OdpowiedzUsuńcieple pozdrowienia w ten zimny wieczor
Aniu! Twój piszingier wygląda doskonale:)moja mama zawsze robiła nam w dzieciństwie z dużych okrągłych andrutów i później przyciskała już ułożone i posmarowane czymś ciężkim żeby nasiąknęły i się nie rozpadały:)
OdpowiedzUsuńi tak..chodzę na pole;)
pozdrowienia z południa;)
Justka
O tyle napiszę: :p:p:p:p
OdpowiedzUsuńNa mejla muszę odpisać!
A mądre komentarze potem :)
Też się chcę zanurzyć w czekoladzie i orzechach! :)
OdpowiedzUsuńA za "pole" i "andruty" wstyd mi i przepraszam... ;):)
Cudowne zdjęcia Aniu, nie moge przestać się gapić:-)
OdpowiedzUsuńA takiego piszingera to bym zjadła, oj zjadła!
Pozdrowienia:)
Uwielbiam serię vintage cooking!
OdpowiedzUsuńA ja poszukuję przepisu fajnego na galaretki w cukrze, one też są takie oldskulowe;]
Nie chodzę na pole tylko na dwór- co zawsze setnie ubawia moją koleżankę rodowitą krakuskę i jej rodzinkę. Ale piszingera znamy i doceniamy obie... Bardzo cenię i lubię serię przepisów vintage.
OdpowiedzUsuńOch, jak ja lubię Twoje wpisy. Te trącące myszką to już mnie w ogóle zniewalają. :-) takie rózne wyciągnięte z lamusa smaki i kształty czują się całkiem nieźle w kulinarnej współczesności. :-) Na piszingera od razu nabrałam apetytu. Do ciekawej ksiazki bardzo pasuje. :-) U mnie też - andruty, mimo, ze chodzę na dwór. ;-)) całusy :-)))
OdpowiedzUsuńOba pischingery wyszły rewelacyjnie. To zabawne, a jednocześnie strasznie miłe, tak się zgrać w czasie :)
OdpowiedzUsuńMam ochotę na pischingera - nie jednego, oba :)
Pozdrawiam
U nas andruty to wafle, a oblaty to oblaty, najczęściej pszczyńskie. I wychodzimy na dwór. :)
OdpowiedzUsuńPischinger na pewno wyjadał i oblizywał miski, bardzo mi się podoba ten obrazek. Ciekawe, czy miał wąsy, na których zostawały mu resztki czekolady?
Mama mojej koleżanki jak byłyśmy małe kupowała takie wielkie płachty wafli pakowane w papier (nie wiem czy dalej się je tak sprzedaje) i potem robiła właśnie takie przekładańce z masą czekoladowo-orzechową, i mówiła na to andruty właśnie. Nazwy Pischinger to ja wtedy nawet nie słyszałam i wydawało mi się, że to jej taki cudowny wynalazek. Miło tak sobie powspominać bo tej pani ani jej córki, a kiedyś mojej bliskiej koleżanki, nie widziałam juz od wielu lat...
OdpowiedzUsuńCudne to są dla mnie prawdziwe andruty. :) U mnie wychodzi się na dwór, a i andruty to wafle. :)
OdpowiedzUsuńZ chęcią wypróbuję.
Pozdrawiam
Ania
Mój smak dzieciństwa! :) Dzieckiem będąc bardzo często robiłam z mamą pischingery i te oryginalne i te całkiem pojechane, np. przełożone dodatkową warstwą marmolady jabłkowej (na ten patent wpadł z kolei mój tato ;D) która nadawała całości kwaskowato-wilgotnego i lekko ciągnącego się uroku :D Chyba przypomnę sobie te klimaty :) Pozdrawiam Aniu!
OdpowiedzUsuńAnia, wiesz ze ja calkiem zglupialam z tymi nazwami :-) Zazwyczaj mowie wafle, ale wiem ze dla mojej babci wafle rownalo sie andruty.
OdpowiedzUsuńWtedy w Wawie chyba szukalam wafli, ale potem podeslalam Ci przepis Disslowej na andruty i twierdzilam ze to znaczy wafle, uparcie jak zawsze :)
Usciski, "na polu" pieknie slonce!
Jejku, owo nasze "pole" stało się zdecydowanie ogromnym polem (ależ mi się powiedziało...) do dyskusji! No ale, tak to już z dialektami bywa, prawda? ;))
OdpowiedzUsuńPischinger bardzo kuszący, przepięknie wyglądają obtoczone w orzechach boki!
I dodam jeszcze, że w moim domu zdecydowanie wafle=andruty.
Pozdrawiam!
Pamiętam jak byłam mała i jeździłam z babcią do jej koleżanki w Nowym Sączu. Wtedy ZAWSZE czekał na stole przewspaniały i niepowtarzalny Piszinger ;) Pani Krysia nie może pokazywać się sąsiadom gdy nie ma gdzieś na zapas (mogłoby się wydawać banalnego) ciasta!
OdpowiedzUsuńNarobiłaś mi ochoty na kupienie biletu na pociąg!
Pozdrawiam :)
Aniu, ja zdecydowanie nie chodzę na pole, tylko na dwór :D ale andruty kojarzą mi się dokładnie tak samo jak Basi, znaczy z waflami, nie oblatami. :)
OdpowiedzUsuńTen przepis na masę chyba do złudzenia podobny do ganache?
Śmieją się do mnie , wiesz? :) Znaczy te maleńkie Pischingery się śmieją. :) Muszę intensywnie pomyśleć nad nimi. :D
Słodkie, nie tylko w przenośni :)
OdpowiedzUsuńAniu, a te małe wafelki sama wycinałaś czy takie kupiłaś? Jak to pierwsze, to podziwiam zdolności manualne :D
Alez one u Ciebie tez cudnie sie prezentuja,u Basi inne i u Ciebie inne,a jednak praktycznie takie same :)
OdpowiedzUsuńUsciski Aniu :)
Proste i skuteczne, za to uwielbiam te wafelki. Jak nie w tej wersji, to można je w inną szatę ubrać:) Wyglądają tak... tak "wintydżowo" :)
OdpowiedzUsuńVintage! debeściak!
OdpowiedzUsuńAniu po raz kolejny gratulacje, pomysł fanstastyczny.
Takie wafle to bardzo chętnie...w Twoim towarzystwie :*
wszystkiego dobrego
na wieczór
M.
ja tam zazwyczaj mówię wafle i wychodzę na dwór lub na zewnątrz ;P a te krążki są idealne w swojej prostocie i smaku
OdpowiedzUsuńnigdy go nie jadłam, nigdy go nie przygotowałam. po takim wpisie mam na niego wielką ochotę.
OdpowiedzUsuńpischinger... zawsze, gdy nie ma mozliwości na wypieki.
OdpowiedzUsuńale zawsze też w dużej wersji.
takie miniaturowe jak Twoje są zdecydowanie bardziej urokliwe.
Czy może być czekolada deserowa lub mleczna? Boję się, że dzieciom gorzka może nie przypaść do gustu. Proszę jeszcze podpowiedzieć jaką użyć śmietanę, 18% czy 30%....? Ania
OdpowiedzUsuńAniu, jak najbardziej możesz uzyc mlecznej czekolady albo np. pomieszać mleczną z gorzką, wówczas wyjdzie coś pośrodku. A słodka śmietanka to ta od 30 % wzwyż (z 30 włacznie). Uzupełnię przepis o te wiadomości. Mam nadzieję,że wszystko Ci się uda :)
OdpowiedzUsuńPOzdrawiam cieplo!
A pozostałym czytelnikom dziekuję za komentarze! Dywagacje językowo-regionalne jak zawsze bardzo ciekawe :)
Tort Pischinger kocham.
OdpowiedzUsuńKoniecznie do wypróbowania! Tradycyjny przekładaniec na waflach robie bardzo czesto, a ten tutaj wydaje sie byc niezmiernie ciekawa alternatywa :)
OdpowiedzUsuńMój smak z dzieciństwa, masa była tylko troszkę inna, ale jak to smakowało...
OdpowiedzUsuńPs. ostatnie zdjęcie czarujące!
Pozdrawiam,
MZ
Jak Polska długa i szeroka tak i nazwy się zmieniają :) u nas na podkarpaciu andruty i na pole (ale wafle też ;) i mam radość wielką jak rodzina ze stolycy;P pyta gdzie mam to pole, na które wychodze, bo przecież na dwór, a ja pytam ich gdzie dwór mają , bo żadnego nie widzę! A ja wychodzę na polę, a nie idę w pole ;P pozdrawiam andrutowo(czytaj: słodko)AlaBC
OdpowiedzUsuńAniu nie mogłam się powstrzymać http://waniliowachmurka.blogspot.com/2011/03/oskar-i-jego-dzieo.html
OdpowiedzUsuńBuziaki!
pszepyszny piszinger mi wyszedl z Twojego przepisu!
OdpowiedzUsuńja przekladam jeszcze wafle sliwkowymi powidlami, nadaja troche kwaskowosci calosci.
Bardzo dobry ten pomysł z powidłami :)Hmmm... A z dzemem mirabelkowym byłoby w ogole super, co? :)
OdpowiedzUsuń