Podoba mi się wspólne świętowanie ważnych dla państwa wydarzeń. Tak niewiele jest w historii Polski momentów, z których możemy się cieszyć, na myśl o których nie czujemy rozgoryczenia i żalu, a wyłącznie czystą, prostą radość i dumę. Że się udało, że to dzięki nam.
I choć oczywistym jest, że sama nie mam żadnego udziału w przemianach, które dziś świętujemy, to czuję wzruszenie, gdy nagle – choćby przez chwilę – mogę poczuć się cząstką czegoś większego, że przez chwilę jesteśmy my, nie ja.
W 1989 roku miałam pięć lat (a właściwie 4 i pół roku) i chodziłam do przyszkolnej zerówki*. Leciał mi już drugi rok pobytu wśród sześciolatków, bo w W., gdzie wtedy mieszaliśmy, przedszkole było dopiero w budowie.*
To chyba w 1989 roku zrodził się mój pierwszy pomysł kulinarny: na domową watę cukrową. Wykonanie było proste: wystarczyło wymieszać dokładnie paczkę waty i kilka łyżeczek cukru. Jakież było moje zdziwienie, gdy po spróbowaniu okazało się, że wata jest niejadalna i w niczym nie przypomina słodkiej waty, którą kupowała mi mama!
W 1989 roku nie miałam pojęcia o gotowaniu i wind of change, który dotarł do Polski. Nie wiedziałam, z czego robi się watę cukrową, nie wiedziałam, co kryje się pod słowem polityka.
Dziś wzruszam się na myśl o tym, co wydarzyło się dwadzieścia lat temu, gdy – niczego nieświadoma – zajmowałam się domową produkcją waty cukrowej.
A w ramach symbolicznego uczczenia dzisiejszego dnia, prezentuję me śniadanie w patriotycznych barwach** (choć o niezbyt patriotycznym rodowodzie, ale nie spodziewajcie się, że będę jeść na śniadanie bigos ;).
SAŁATKA CAPRESE
Składniki:
mała kulka mozarelli z zalewy
dojrzały pomidor
kilka listków bazylii
łyżeczki oliwy 1 łyżeczka octu balsamico
sól i pieprz
Pomidora i mozarellę kroję w dość cienkie plastry. Listki bazylii przerywam na pół. Układam na talerzu plasterek pomidora, mozarellę, listek bazylii aż do wyczerpania składników. Posypuję świeżo startym pieprzem i solą. Polewam sałatkę oliwą i skrapiam balsamico (choć ideałem byłoby wymieszanie ich w oddzielnej miseczce, razem z przyprawami - nie robię tego z lenistwa).
Uwagi: nie miałam balsamico, na czym moja caprese bardzo ucierpiała, bo sama oliwa to nie to samo, tu potrzeba kopnięcia, mocnego akcentu. Jak widac, pomidor jeszcze daleki od ideału... A mozarella okazała się nie być tak puszysta i delikatna, jak ta, którą kupowałam rok temu. Ale nie zmienia to faktu, że całośc jest pyszna i niezwykle sycąca. Zawsze kojarzy mi się z latem, bo pachnie i smakuje jak ta pora roku.
Aha, polecam kawałek ciabatty do wytarcia resztek pysznego sosu z talerza!
* trzeci rok spędziłam już w prawdziwej zerówce w nowym, lśniącym przedszkolu, które jako pierwsi zapełnialiśmy rysunkami i ludzikami z kasztanów
** no dobrze, barwy też nie stuprocentowo patriotyczne, bowiem wkradła się zielona bazylia; ale nie mogłam jej tak po prostu ominąć, bo to już nie to…
Etykiety: bazylia, na słono, na śniadanie, pomidor, przystawki, sałatki, ser, warzywa, zioła