Około godziny piątej czarne niebo zaczyna blaknąć.
Siadam na kanapie w salonie, włączam cichutko radio i zaczynam karmić mojego
dwutygodniowego synka. O godzinie szóstej światło coraz śmielej sączy się przez
chmury, niedługo powinno się rozjaśniać. Mam taki plan, że jak tylko mały
uśnie, zaparzę kawy i zasiądę do pisania tekstu na blog. Zacznę od tego, że
jest szósta rano, w pokoju pachnie kawą, mąż cicho chrapie w sypialni, a w
wózku śpi mój syn i że to jest ta chwila, kiedy czuję, że jestem we właściwym
miejscu, spokojna i spełniona i że to, co się teraz dzieje można nazwać magią,
a można też określić jako prostą definicję szczęścia. Napawam się tą chwilą,
poranną ciszą, rozprostowuję nogi na
stoliku i cieszę się perspektywą godziny, może dwóch tylko dla siebie. Dwa dni
wcześniej udało mi się wysupłać właśnie takie chwile, więc mam nadzieję, że i
tym razem będzie podobne.
Gdy na dworze robi się już zupełnie jasno, a w
radiu trwa audycja, której zwykłam słuchać w porze, którą kiedyś nazywałam
porankiem, a teraz to dla mnie środek dnia, wiem, że nie mam szans na
realizację mojej pięknej wizji. Jedną rękę zaparzam kawę (na drugiej wraz z
całym przedramieniem leżą cztery kilogramy ciepłego, miękkiego ciałka
zwieńczonego czarnymi włoskami), bo pobudka o piątej rano (po karmieniu o
północy i trzeciej nad ranem) to nadal dla mnie pewne wyzwanie. Rozkręca się
kolejny dzień, którego rytm ustala Olek, a my, a w szczególności ja, się do
niego dostosowujemy.
Z każdym dniem jest coraz lepiej, maszyna, która
początkowo skrzypiała i chodziła bardzo opornie, zaczyna działać coraz
sprawniej. To, co najpierw przerażało (czyli: trzymanie dziecka, przewijanie,
kąpanie, karmienie, usypianie, ubieranie, pielęgnacja - słowem wszystko, co
związane z noworodkiem), jest już codziennością, przyjemnym, a czasem męczącym
rytuałem. Zaczynamy się rozumieć, czytać z gestów, drżenia małej bródki,
zaciśniętej piąstki, płaczu w kilku tonacjach. Cieszę się, że te najcięższe
początki okraszone moimi łzami, momentami załamania już za nami. Dzięki pomocy
najbliższych udało się przezwyciężyć problemy zdrowotne i przejść ogromne
huśtawki nastrojów. Teraz można w pełni wejść w
rytm macierzyństwa.
Nie żeby cały czas było różowo. Czasem wydaje się,
że pokłady cierpliwości, siły i rezerwy snu już mi się wyczerpały, ale potem
spoglądam na Olka, który właśnie zasnął na mojej piersi i wszystkie ciemne
myśli topią się pod wpływem jego ciepłego oddechu. I gapię się tak na niego po
kilkadziesiąt minut, na zadarty nosek, pękate usteczka, malutkie rzęsy i
idealnie skrojone uszy, nie mogąc się nadziwić, że jestem współautorką tego
dzieła. I zaczynam rozumieć, o co chodziło w tych wszystkich tekstach o
macierzyństwie jako niezwykłym, magicznym stanie. Coś w tym jest.
Jak się pewnie domyślacie, na razie nie udzielam
się za bardzo w kuchni. Ale jeśli chodzi o jedzenie, to nigdy nie byłam tak
aktywna, jak teraz... Podczas karmienia mój organizm zamienia się w wielki,
rozgrzany do czerwoności piec, który pochłania w kilka sekund każdą porcję
kalorii, jaką się do niego wrzuci. Mam wielki apetyt. I wróciła mi ochota na
słodkości (podczas ciąży prawie ich nie tykałam ), wiec to dobry moment,
by podzielić się z Wami przepisem na przepyszny sernik upieczony przez moją
siostrę Magdę już kilka miesięcy temu.
SERNIK MAGDY - Z MUSEM CZEKOLADOWYM
1 kg trzykrotnie mielonego twarogu
2 łyżki mąki ziemniaczanej
1 duża puszka mleka skondensowanego, słodzonego
220 g czekolady deserowej
700 ml śmietany kremówki 36 %
kiście czerwonych porzeczek
Wszystkie składniki mieszamy na gładką masę.
Tortownicę o średnicy 26 cm wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy masę
serową. Pieczemy w 170 st. C. przez 40-60 minut.
W tym czasie przygotowujemy mus czekoladowy:
żelatynę moczymy w 3 łyżkach zimnej wody, czekoladę topimy w kąpieli wodnej (na
garnek z gotującą się wodą kładziemy miskę z połamaną czekoladą i mieszamy do
roztopienia czekolady). W rondelku gotujemy 300 ml śmietanki, następnie
dodajemy do niej żelatynę, mieszamy, aż się rozpuści. Następnie dodajemy
rozpuszczoną czekoladę, mieszamy i odstawiamy do ostygnięcia. Pozostałą
śmietankę ubijamy na sztywno, a następnie łączymy z ostudzoną masą czekoladową.
Tak powstały mus wylewamy na schłodzony, upieczony
sernik. Ozdabiamy porzeczkami lub innymi owocami.
Etykiety: czekolada, dziecko, macierzyństwo, na deser, na słodko, porzeczka, sernik