|
Kazimiera Szczuka uśmiecha się na myśl o tym, że zaraz nadzieję ptysie bitą śmietaną i malinami;
|
Sobota, Tomek wychodzi po warzywa i gazetę, czasem świeże bułeczki do śniadania. Ja parzę kawę, po czym – jeśli rzecz dzieje się latem – rozkładamy się na tarasie, a jeśli w chłodniejszym czasie, to na kapanie. Luby z Gazetą Wyborczą, ja z jej sobotnim dodatkiem, Wysokimi Obcasami (potem zamieniamy się pismami). Ten rytuał trwa, odkąd jesteśmy razem. Zanim się poznaliśmy, miałam podobny zwyczaj, z tym, że sceneria, w jakiej czytałam WO częściej się zmieniała. Czasem była to weranda w domu rodzinnym, bywało, że czytałam na działce u dziadków, w którejś z warszawskich kawiarni (z Ewą) czy w jednym z kilkunastu wynajmowanych mieszkań.
Trzy rzeczy są niezmienne:
1. WO przeglądam od tyłu,
2. niemal zawsze towarzyszy mi kawa
3. i od pierwszego numeru mam swoją kolejność czytania. Najpierw – rzecz jasna – dział kulinarny, potem cykl "Twarze” albo wywiad zajmujący miejsce artykułu z w/w działu, a następnie listy od czytelników i tekst o wnętrzach.
Doskonale pamiętam mój pierwszy numer Wysokich Obcasów. Kupiłam go 18 maja 2002, roku, w ślad za przyjaciółką Ewą, która zaczytywała się w tym piśmie. Pamiętam, że było wtedy bardzo ciepło, siedziałam w ogrodzie, sączyłam mrożoną kawę i czułam się TAKA INTELIGENTNA! Oto czytałam niezwykle mądre pismo, tak odmienne od Cosmopolitana, który ostatnimi czasy mnie „edukował” i wszystkich innych gazet, które czytywałam.
|
Książki A. Veteranyi i Kwestionariusz Herolda;
|
W pierwszym numerze przeczytałam wywiad z Kazimierą Szczuką, obejrzałam dziwną sesję mody i podziwiałam warszawskie mieszkanie fotografki Yoli, pełne równie pięknych, co wówczas niedostępnych mebli z IKEI. Na końcu znalazłam Kwestionariusz Herolda, który stał się jedną z moich ulubionych rubryk w piśmie (bardzo żałuję, że już go nie ma)*.
Zapoznałam się również z działem kulinarnym, w którym Marta Gessler serwowała ptysie w słodkiej i wytrawnej wersji. Nie pociągał mnie tak mocno jak teraz, ale czytałam go z ciekawością. Z czasem, kiedy weszłam w świat kulinariów, felietony Agnieszki Kręglickiej i Marty Gessler stały się dla mnie najistotniejszą częścią pisma. I tak sobie myślę, że choćby reszta magazynu zupełnie mi nie pasowała, kupowałabym WO właśnie dla tej jednej, dwóch kartek z kulinarnym przesłaniem tygodnia od osób, które są moimi autorytetami w świecie kulinariów.
Z upływem lat niesamowicie zżyłam się z pismem, sobota bez WO była jak przedpołudnie bez kawy, bez nich brakowało mi energii. Gdy wyjeżdżałam, zawsze znalazłam kogoś, kto odkładał mi nowy numer pisma (a musicie wiedzieć, że w Przasnyszu o WO było niezmiernie trudno, aby dostać swój egzemplarz, musiałam z samego rana iść do sklepu, bo na półce były zawsze 2-3 sztuki). WO mnie inspirowały, rozszerzały horyzonty, „zmuszały” do kupowania książek. Np. to dzięki nim poznałam twórczość Aglayi Veterenyi, w której od razu się zakochałam (a tą miłością podzieliłam się Wami w tym miejscu).*
|
Moje ulubione egzemplarze WO, które zachowałam na pamiątkę (2003 i 2005 r.);
|
Gdyby w 2002 czy 2005 roku ktoś powiedział mi, że za kilka lat w WO ukaże się wywiad ze mną albo że napiszę artykuł do tego pisma, nie uwierzyłabym w to nigdy. Tak się jednak stało, w 2012 roku Agnieszka Jucewicz przeprowadziła ze mną długą i ciepłą rozmowę opatrzoną moimi zdjęciami, którą zwieńczyły moje zdjęcia i przepisy. Blisko rok później osiągnęłam wierzchołek marzeń – w piśmie ukazał się mój artykuł o Lucynie Ćwierczakiewicz, z porcją receptur okraszoną moimi fotografiami. Nie mogę sobie wyobrazić większej nobilitacji: znaleźć się piśmie, które od lat uwielbiam, w dziale z artykułami, które od lat kolekcjonuję, obok autorek, których felietony gromadzę.
Zanim jednak wspięłam się na ów szczyt, pisywałam do WO listy. Jeden z nich, oprócz publikacji, doczekał się również miana listu tygodnia, a więc i nagrody. Moja radość nie miała końca!
Przez lata kolekcjonowałam WO, bo niemal każda strona pisma była cenna i nie zasługiwała na unicestwienie. Gdy przyszedł czas wyprowadzki z domu rodzinnego, musiałam zlikwidować kolekcję i z bólem serca przystąpiłam do przeglądania stosu WO, który przez lata urósł na wysokość regału z książkami. Oczywiście nie wyrzuciłam moich egzemplarzy ot, tak, bez ich lektury. Wyrwałam wiele ciekawych artykułów, a felietony kulinarne umieściłam w zielonym segregatorze, który obecnie jest moim ulubionym.
|
Marta Gessler prezentuje: ptysie, WO 2002; |
Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie wiadomość, że dzisiaj, 3 kwietnia, Wysokie Obcasy kończą 15 lat! Żałuję, że nie udało mi się być z nimi od początku, ale jestem zadowolona, że
załapałam się na 12 lat wspólnego żywota z sobotnim szelestem kartek w tle. Całej Redakcji życzę niesłabnącej energii do inspirowania nas przez kolejne lata.
A opowieść tradycyjnie kończę przepisem. I nie wyobrażam sobie, że miałoby to być coś innego niż ptysie z pierwszego numeru WO, jaki znalazł się w mojej kolekcji.
PTYSIE Z BITĄ ŚMIETANĄ I MALINAMI
300 ml wody
100 g masła
200 g mąki
3 jajka
szczypta soli
nadzienie:
1 kubek śmietany kremówki
2-3 łyżki cukru (można więcej)
maliny
cukier puder do posypania
W rondlu o grubym dnie umieszczam masło i wodę, podgrzewając aż do rozpuszczenia masła (i zagotowania wody). Na tę mieszankę wrzucam partiami mąkę i energicznie ucieram ciasto, ciągle je podgrzewając. Ucieranie powinno trwać ok. 5 minut, mąka ma się zaparzyć.
Po tym czasie zdejmuję garnek z ognia i odstawiam ciasto do ostygnięcia na 10 minut. Po tym czasie przekładam ciasto do robota kuchennego i ciągle miksując, dodaję po jednym jajku. Miksuję, dopóki ciasto nie stanie się gładkie i lśniące. Z ciasta formuję kulki wielkości orzecha włoskiego (robię to dwiema łyżkami, można użyć szprycy), które kładę na wyłożonej papierem do pieczenia blasze. Ptysie piekę przez 25 minut w temp. 200 st. C., po upieczeniu studzę w uchylonym piekarniku.
W międzyczasie ubijam śmietanę z cukrem. Chłodne ptysie szprycuję bitą śmietaną i do każdego wpycham malinę. Podaję posypane cukrem pudrem.
Uwagi:
1. Zawsze obawiałam się ciasta ptysiowego, tymczasem okazało się niezwykle proste. Mój przepis jest bardziej szczegółowy niż ten z Marty Gessler i myślę, że powyższymi wskazówkami każdy przygotuje pyszne ptysie.
2. Z podanej proporcji wychodzi ok. 20 sztuk.
*kwestionariusz był oczywiście nawiązaniem do Kwestionariusza Prousta; Ewa, natchniona lekturą WO, wypełniała nawet ów kwestionariusz z kilkoma osobami, w tym ze mną;
**wszystkie książki pisarki wydało ukochane wydawnictwo Czarne, w którym teraz wydaję książkę – przypadek? Nie sądzę! ;) Los lubi mieszać wątki, krzyżować osoby, czym sprawia mi często wiele radości;