W babcinej kuchni (racuszki z twarogiem lub jabłkami)

 
Zawsze zazdrościłam tym, którzy mają blisko do swoich dziadków i mogą ich odwiedzać kilka razy w miesiącu, zajść na herbatkę czy talerz zupy. Mnie dzieli od nich ponad 400 kilometrów. Widujemy się  kilka razy w roku i nigdy nie zdarzyło mi się wpaść do nich ot tak, na chwilę, porozmawiać, pochwalić się nowym artykułem, pierścionkiem czy przynieść kawałek sernika upieczonego zgodnie ze wskazówkami babci.

Zazdrościłam na przykład Tomkowi, który zachodził do swej babci na słodkie naleśniki z twarogiem, z tą obłędnie chrupiącą falbanką (bratu Tomka babcia smażyła placki ziemniaczane z cukrem). Sama kilka razy uczestniczyłam w takim obiedzie, popijając kompot ze szklanki ze złotą obwódką i rozmawiając o sąsiadce z góry, która ciągle pożycza pieniądze. Czasem babcia serwowała białą kiełbasę duszoną z dużą ilością słodkiej złotawej cebuli - wystarczyła jedynie kromka świeżego chleba, by ten posiłek sięgnął ideału.


Kiedy zaczęłam interesować się kulinariami i fotografią, coraz częściej odwiedzałam kuchnię dziadków z aparatem w dłoni. 

Podchodzili do tego niechętnie i do tej pory niewiele się w tym zakresie zmieniło: babcia Ania nie godzi się na zdjęcia bez makijażu, dziadek Janek w ogóle nie życzy sobie fotografowania. Zawsze więc wyjaśniam, że uwieczniam tylko proces gotowania, ich dłonie, naczynia i kuchnię (nie fotografuj tego bałaganu! Robisz zdjęcia brudnym naczyniom? Poczekaj, wezmę ten ręczniczek poplamiony...), nic więcej.

Te argumenty do nich przemawiają. Opuszczam kuchnię z serią zdjęć dokumentujących smażenie racuszków, blinów czy naleśników.



Zdjęcia, które widzicie, zrobiłam ponad dwa lata temu. Był gorący lipcowy dzień, babcia ubrała fartuch w kwiaty i zabrała się za przygotowywanie jednego z moich ukochanych obiadów z dzieciństwa: pachnących wanilią racuszków z twarogiem

Niegdyś wolałam wersję jabłkową, z czasem skłoniłam się ku serowym... A może było na odwrót, sama nie wiem; tak naprawdę to nieistotne - dzisiaj wielbię je jednakowo. W mojej wyobraźni urosły już do rangi symbolu, ich słodycz to zarazem smak dzieciństwa, beztroski, wakacji na działce i wypadów nad Wartę. Racuszki są puszyste, mają chrupiące brzegi i jeszcze nigdy nie wyszły mi tak pyszne, jak babci, dlatego też nie podejmuję się ich robić. Mama też próbowała odtworzyć ich smak, ale bezskutecznie: babcine zawsze wygrywają.

A ta garstka zdjęć musi mi wystarczyć do następnego spotkania.

Etykiety: