Lapidaria izraelskie - cz. 1: MORZE



/Długo zastanawiałam się, w jakiej formie przedstawić wyprawę do Izraela. Kontynuując tradycję reportaży podróżniczych ujmowanych w formie lapidariów, pozostaję przy tej nazwie, choć historia się już zbyt mocno rozciąga, przekształca w opowieść w odcinkach. Bo Izraela chyba nie sposób przedstawić w garstce zdjęć i słów. /

1. TEL AVIV, CZWARTA RANO:

Pierwszego dnia zjawiliśmy się w Tel Avivie jeszcze przed wschodem słońca, po godzinie 3:00. Od razu ruszyliśmy nad morze. 

Idąc przez skacowane i zmęczone po nocnych szaleństwach miasto, po którym o tej porze poruszali się wyłącznie grzebiący w śmietnikach kloszardzi i czyściciele ulic, wydawało mi się, że na plaży nie będzie żywej duszy. Myliłam się. 

Gdy tylko słońce wyczołgało się zza horyzontu, dostrzegłam, że po miękkim i delikatnym piasku biegną pierwsi joggerzy psami, a ostatni imprezowicze w rozpiętych koszulach wracają z dyskoteki. Ktoś spał na plastikowym krzesełku barowym, a na położonym nieopodal cyplu siedzieli wędkarze. 

Później przekonałam się, że pełno ludzi jest tu również nocą: spacerowiczów, imprezowiczów albo koczowników spijających przy akompaniamencie szumu fal pyszne izraelskie wino (sama należałam do tej drugiej grupy). Okazało się, że plaża nigdy nie zasypia.


    
                             
2. MIEJSKA PLAŻA:

Nigdy nie lubiłam miejskich plaż, wydawało mi się, że nie da się odpoczywać w miejscu, gdzie plaża  sąsiaduje z ruchliwą drogą, a zamiast drzew stoi las wieżowców. 

Zrośnięta z tkanką miejską plaża w Tel Avivie przekonała mnie, że plażowanie z wieżowcami w tle ma swój urok.

          

3. KAPRYŚNE MORZE I KICZOWATE ZACHODY SŁOŃCA:


Czasem morze witało nas krystalicznym błękitem, innym razem tonęło w szarości, zdarzyło się i tak, że na naszych oczach gwałtownie poczerniało i musieliśmy uciekać przed ulewą. Bez względu na jego oblicze, zawsze było piękne. 

Ale już piękne do bólu i do granic kiczu były zachody słońca.




PS Obudziłam go... 

Etykiety: , ,