Każda okazja jest dobra, aby kupić książkę i zrobić deser. "Nigellissima" i kawowa panna cotta



prezenty
Każda okazja jest  dobra, aby kupić książkę. Boże Narodzenie w szczególności, zatem w grudniu kupiłam „Nigellissimę” Nigelli Lawson.

Potem było jeszcze lepiej, bo nadeszły święta, a wraz z nimi kolejne kulinarne prezenty. Jak ja to lubię! Z każdą rozpakowaną paczuszką oczy lśniły mi coraz mocniej, ale przy ostatniej o mało nie spadłam z krzesła. Najpiękniejsze, najcenniejsze, najcudowniejsze – stare książki kucharskie o pożółkłych kartkach, lekkim zapachu wilgoci i pięknych rycinach stały się moje. Mikołaju, ogromnie dziękuję! 

„Doskonała kuchnia” (M. Marciszewska), „Praktyczny kucharz warszawski”, „Współczesna kuchnia domowa” (A. Gniewkowska) z pewnością pojawią się tu niejeden raz, ja zaś wrócę na chwilkę do „Nigellissimy”, bo pytaliście mnie o wrażenia dotyczące tej książki.

prezenty: największe wrażenie przy stole zrobił ceramiczny kubek wyglądający jak zgnieciony plastikowy
prezenty: instrukcja obsługi kota już przeczytana;
Jeśli szukacie w „Nigellissimie” wielkich odkryć kulinarnych, to się zawiedziecie. 
Jeśli podchodzicie do włoskiej kuchni tak, jak rodowici Włosi, obruszycie się, oglądając interpretacje włoskich dań serwowanych przez Nigellę. 

Ale jeśli lubicie to, co robi pani Lawson, a zwłaszcza jej pierwsze książki, ucieszycie się, bo ta jest powrotem „starej” Nigelli. Ku mojej uciesze wydawca zrezygnował z brzydkiej brązowej czcionki i tandetnych serduszek, jakie pojawiły się w „Kuchni”. Na strony książki powróciły proste duże fotografie (zamiast wielu małych, które mnie irytowały), jak zawsze bez mocnych stylizacji. Tu potrawa jest na pierwszym planie, co niektórym może się nie podobać – ja lubię właśnie ten rodzaj fotografii kulinarnej, prosty, bliższy codzienności i temu, jak naprawdę jemy.

Przepisy zawarte w książce stanowią luźne interpretacje na temat kuchni włoskiej. Bez spięcia, ślepego podążania za tradycyjnymi recepturami i z dystansem, czyli tak, jak lubię. Znajdziemy tu sporo dań makaronowych (np. orkiszowe spaghetti z oliwkami i anchovies), mięsnych i smakowite potrawy z warzyw (np. duszona fasola po wenecku z radicchio i rodzynkami albo fasolka z pistacjowym pesto). W tej książce najbardziej uwiodły mnie desery: owoce w sosie z białej czekolady i limoncello, mus czekoladowo-pomarańczowy, śliwki pod kruszonką amaretti czy kawowa panna cotta. 

Ta ostatnia chodziła mi głowie, odkąd ją ujrzałam, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, zaparzyłam kawę i zabrałam się za przeliczanie ilości żelatynowych listków na łyżeczki żelatyny w proszku...


KAWOWA PANNA COTTA
(przepis na 4 porcje)

125 ml świeżo zaparzonego espresso
50 g cukru (najlepiej jasnego trzcinowego muscovado)
375 ml śmietany kremówki
szczypta soli
2 listki żelatyny (z paczki o wadze 25 g zawierającej 15 sztuk), tj. ok. 3 g żelatyny w proszku

W rondelku o grubym dnie mieszam połowę espresso, cukier, sól i śmietankę, mieszam całość do rozpuszczenia cukru. Następnie podgrzewam na małym ogniu i w tym czasie rozpuszczam żelatynę w pozostałej ilości kawy. Gdy przy ściankach rondelka pojawią się pęcherzyki powietrza, zdejmuję z gazu śmietankowy krem i mieszam z kawą zawierającą rozpuszczoną żelatynę. Mieszam dokładnie i pozostawiam do ostygnięcia.

Przelewam krem do pucharków lub specjalnych pojemniczków, chowam do lodówki i odstawiam do zastygnięcia, najlepiej na noc.

Uwagi:

1. Przepis na deser pochodzi z książki „Nigellissima” Nigelli Lawson.

2. Ta panna cotta jest wyłącznie na bazie śmietany, co czyni ją nieco cięższą i z pewnościąb bardziej kaloryczną od tej (o, tutaj), która jest w moim stałym repertuarze. Deser jest, jak na pannę przystało, kremowy, ma delikatną strukturę i piękny kawowy  smak. Pycha!

Etykiety: , , , , ,