Przy śledziu z Herbertem



Gdańsk: podaj trzy skojarzenia.

Neptun.
Jarmark Dominikański.
Stocznia.

Neptun, nie wiedzieć czemu, stanowi główny punkt turystycznych sesji zdjęciowych - w sezonie nie sposób przejść obok niego bez wejścia w kadr fotografowi uwieczniającemu uśmiech bliskiej osoby na tle posągu. Mieszkańcy Trójmiasta traktują go raczej obojętnie  - ot, jest. Najmniej szacunku mają do Neptuna gołębie, które bezlitośnie brudzą rzeźbę. Jarmark Dominikański przyciąga zarówno turystów, jak i mieszkańców Trójmiasta. Ja wybieram się nań pod sam koniec, kiedy tłumy już nieco zelżeją, a handlarze są bardziej skorzy do targowania się.

A stocznia? Stocznia jest. Mijam ją w drodze do centrum. Stoczniowe żurawie, wessawszy się w krajobraz miasta, stały się niemal niezauważalne.


Nigdy nie przyszło mi do głowy, by stocznię poznać z bliska, bo wydawała mi się niedostępna i odległa, wiodąc swój cichy zakurzony żywot. 

Do czasu. Pierwsze wtajemniczenie w stoczniowy świat nadeszło dosyć nieoczekiwanie, wraz z okryciem, że brama wejściowa na teren stoczni nie jest zamknięta, a ochrona nie przegoni nas podczas próby wejścia do wewnątrz. To było coś! Wielkie opustoszałe przestrzenie. Industrializm w najczystszej formie, porzucone wraki maszyn, metalowe strzępy stoczniowych sprzętów, brukowane ulice poprzetykane szynami kolejowymi. Piękne, ale zniszczone budynki Stoczni Cesarskiej. Roślinność, która bezczelnie wdziera się w każdą wolną dziurkę. Pustka dudni w uszy, straszą wybite szyby…



Idąc szerokimi ulicami stoczni, wystarczy zaledwie odrobina wyobraźni, by poczuć tętno tego miejsca i zobaczyć stoczniowców w ferworze pracy, żurawie w akcji i kolejkę jadącą między budynkami. Całość kojarzyła mi się z ogromnym studiem filmowym, niedokończoną scenerią kolejnej produkcji hollywoodzkiej. Tak, tak, oczyma wyobraźni już widziałam Brada Pitta wyłaniającego się zza stoczniowej budynku straży pożarnej...



Dlatego też bardzo ucieszyła mnie wiadomość Tomka, że zarezerwował bilety na SLA – Subiektywną Linię Autobusową 2011. Przejażdżka SLA trwa 2 godziny i wprowadza historię Stoczni Gdańskiej. Zza szyb „ogórka” – pięknego, lśniącego Jelcza, prowadzonego przez pana Mariana – oglądamy budynki Stoczni Cesarskiej, salę BHP czy warsztat pracy Lecha Wałęsy (ten również zwiedzamy wewnątrz). 

Dlaczego Subiektywna Linia Autobusowa? Ano dlatego, że przewodnikiem po historii stoczni jest jej były pracownik, który opowiada o przeszłości ze swego punktu widzenia, z pozycji świadka i uczestnika niektórych wydarzeń.



(poniżej zdjęcia z warsztatu pracy L. Wałęsy)





Po przejażdżce można zahaczyć o wystawy na terenie stoczni (w Instytucie Sztuki Wyspa i w dawnej sali BHP  - tu wystawa fotografii dot. okresu PRL-u, na której możemy znaleźć m.in. sławne zdjęcia Chrisa Niedenthala). Można też wstąpić do Bufetu,  industrialnego klubu powstałego w jednym ze stoczniowych budynków. W nim - oprócz klasycznych klubowych napitków i wszędobylskiego piwa z kija -  można dostać barowe klasyki PRL-u, które powróciły do łask i z trącących myszką imieninowych specjałów podjadanych do wódki przez spoconych wujków, przeistoczyły się w bardzo modne zakąski. 

Bo modni ludzie w powyciąganych t-shirtach i w czarnych grubych okularach zajadają się teraz zimnymi nóżkami, wsuwają flaczki, śledziki, białą kiełbasę i tatara. Ta moda bardzo mi odpowiada i mam nadzieję, że szybko nie przeminie, bo lubię i śledzie, i białą kiełbasę, i – to dopiero od jakiś dwóch miesięcy – tatara (o nim kiedyś napiszę, bo to moje kulinarne odkrycie roku, a może i dekady). A jeśli dodać do tego kieliszek zmrożonej wódki,  można przez chwilę odnieść wrażenie, że oto przeniosłeś się w czasie i siedzisz obok Zbigniewa Herberta w Domu Literata, spisując na brudnej serwetce okruchy wiersza między jednym a drugim kęsem śledzia.



I w ten oto sposób, zupełnie nieświadomie, zeszłam na tematy kulinarne, a miało być wyłącznie kulturalnie!

Wracając do głównego wątku, poniżej garść informacji dla zainteresowanych SLA:

- SLA działa od 1 czerwca do 30 września
- odjazdy: 11:00, 14:00
- rezerwacja terminu wycieczki: sla@wyspa.art.pl , Tel. 507 357 597 (telefony od 9:00 do 16:00)
- Biuro Informacyjne SLA znajduje się naprzeciw Bramy Historycznej Stoczni przy Pomniku Poległych Stoczniowców;

 A już zupełnie na koniec podam Wam przepis na wschodzącą gwiazdę salonów, króla alternatywnych podniebień, czyli starego dobrego śledzia. Czyli: jak bez ubierania rozciągniętych t-shirtów i stylizowania włosów na bardzo artystyczny nieład przez chwilę stać się bardzo trendy.

ŚLEDŹ Z CZERWONĄ CEBULKĄ

1 małe opakowanie filetów śledziowych w oleju
3 łyżki ostrej musztardy
1-2 czerwone cebule

Śledzie kroję na kilkucentymetrowe kawałki (nie wylewam oleju!). Razem z olejem umieszczam w misce, dodaję musztardę i pokrojoną w piórka cebulę. Dokładnie mieszam, przykrywam szczelnie folią i chowam do lodówki, najlepiej na noc (a minimum na godzinę).

Wyjmuję z lodówki ok. pół godziny przed podaniem, mieszam delikatnie całość. Jem z kromką chleba z masłem.

Uwagi:

1. Żarty na bok – ten śledź jest cudowny! Przez noc smaki czerwonej cebuli, musztardy i ryby się przenikają, cebula łagodnieje i mięknie, a śledź nabiera głębszego smaku. Można go jeść z cebulką albo i bez niej.

2. Zdjęć śledzika nie mam, bo ostatnio robiłam go wiosną. Przepis mam od mamci, która często go w ten sposób przyrządza.

Etykiety: , , , , , ,