O księciu z bajki i pogaduchach w szafie



Poranna wilgoć ustąpiła miejsca październikowemu słońcu. Na masce samochodu leżą kolejne kasztany, więc wyrzucam z kieszeni płaszcza stare, a wrzucam nowe (życie!).

Piję niedzielną kawę i przeglądam gazety, na które nie zdążyłam rzucić okiem wczoraj. W Wysokich Obcasach jest duży tekst poświęcony Agnieszce Osieckiej (korespondencja pisarki z J. Przyborą), fajnie, poczytam. Od najmłodszych lat lubiłam jej twórczość, w podstawówce uczyłam się na pamięć jej tekstów (po dziś dzień pamiętam Agata, Agata, na głowie sałata, w głowie zaś komnata, komnata pełna snów) i podkładałam sobie do tego nieskomplikowane melodie, które na szczęście miałam przyjemność słyszeć tylko ja. W ogólniaku przeżyłam fascynację jej osobą, przeczytałam biografię, korespondencję między nią a H. Bakułą*. Oglądałam stare zdjęcia pisarki i zazdrościłam jej tamtych czasów, Marka Hłaski, tamtego Sopotu, tamtej lekkości, nie bacząc na ciemne strony ówczesnego życia.

Słońce chowa się za chmury, a jednak niedziela upłynie pod znakiem szarości. Niezmiernie mnie to cieszy, bo mam dużo zajęć, a słońce tylko wzmagałoby moją tęsknotę za spacerem, morzem, świeżym powietrzem... Liznęłam już słońca. W sobotę miałam piękny spacer w ostrym jesiennym słońcu, tydzień temu wygrzewałam się na tarasie, „obrabiając” zioła, jakimi zasypała mnie mamcia, a dwa tygodnie temu spacerowałam po słonecznej i ciepłej Wyspie Sobieszewskiej, na której nawet udało się nam znaleźć księcia z bajki w postaci nieprzetworzonej (na zdjęciu). Dziś godzę się na szarość, a nawet jej w skrytości jej pragnę. Jak dla mnie mogłoby jeszcze padać!



Wracając do ziół: jakieś dwa tygodnie temu zostałam obdarowana kilkoma torbami ziół. Co zrobić z siatką szałwii, tymianku, rozmarynu, jeśli nie chce się ich suszyć? Aby zachować ich aromat bez obawy o to, że się zepsują, można je zanurzyć w oliwie. Zyskamy w ten sposób oliwę o skondensowanym aromacie i zioła, które zachowają swe właściwości. Przygotowałam więc kilka butli oliwy, wyparzone słoiki i uzbrojona w cierpliwość zabrałam się za selekcjonowanie, mycie i suszenie ziół. Do jednego ze słoiczków z szałwią wrzuciłam suszoną papryczkę chilli i ząbek czosnku, tak dla odmiany.



Część świeżej szałwii przeznaczyłam na pesto – zmiksowana czosnkiem, prażonym słonecznikiem, solą i oliwą szałwia stanowi wyrazisty dodatek do białych mięs, makaronów, wkładkę do zupy dyniowej (która bardzo lubi się z szałwią). Ważne, by nie przesadzić z ilością sosu, bo intensywny aromat szałwii może zabić smak każdego dania.



I jeszcze jedno: listki szałwii wyciągnięte z oliwy, usmażona na chrupko to świetny dodatek do wielu dań. Szałwia po usmażeniu traci swą gorzkość, staje się chrupiąca i delikatna. Fajnie smakują jako samodzielna przekąska (podobny przepis znajduje się we „Włoskiej wyprawie Jamiego”), świetnie jako posypka do makaronów i zup.



ZIOŁA W OLIWIE

dowolna ilość świeżych ziół (szałwia, oregano, rozmaryn, itp.)
oliwa z oliwek
ewent. dodatki: suszona papryczka chilli, ząbek czosnku

Zioła myję i dokładnie osuszam, najlepiej układając na bawełnianej ściereczce na słońcu. Osuszone, pozbawione łodyg i innych niejadalnych części, umieszczam w słoikach i zalewam oliwą. Oliwa musi pokryć wszystkie listki. Do ziół można dorzucić chilli lub czosnek, wówczas zyskamy dodatkowy aromat.
Tak przygotowane zioła można przechowywać długi czas – wystarczy schować je w chodnym, ciemnym miejscu (nie polecam jednak lodówki, bo w niej oliwa się ścina).




PESTO SZAŁWIOWE

2 pęczki świeżej szałwii
garść uprażonych ziaren słonecznika
1 ząbek czosnku
1/2 szklanki oliwy
sól i pieprz

Szałwię, czosnek, ostudzony słonecznik i oliwę umieszczam w blenderze i miksuję do uzyskania gładkiej masy.
Umieszczam w słoiczku i przechowuję w lodówce.




*korespondencję tę czytała też moja przyjaciółka Ewa i razem zazdrościłyśmy paniom Osieckiej i Bakule intensywności przeżyć i odlotowych pomysłów - najbardziej podobał nam się ten z szafą (panie lubiły przesiadywać w szafie i tam snuć długie rozmowy na tysiąc tematów);

Etykiety: , , ,