Jakiś czas temu
Pola wspominała Filipinkę. Tak, to był wartościowy magazyn.
Lubiłam w nim kącik poetycki redagowany przez Natalię Usenko (a wcześniej przez Dankę Wawiłow), lubiłam czarną stronę tajemniczego
Filipa z Zielonymi Oczami, ale chyba najbardziej interesowała mnie strona z przepisami kulinarnymi.
W czasach, gdy ja czytałam Filipinkę (a był to schyłek jej świetności, bo już pod koniec mojej przygody z tym pismem dało się zauważyć, że powoli schodzi na psy, ulegając modzie na kolorowe, pozbawione treści pisemka o kosmetykach i ciuchach), kącik kulinarny redagował Rafał Olbrychski. Pamiętam, że większość przepisów, jakie prezentował, wydawała mi się szalenie oryginalna i trudna do wykonania.
Jajka sadzone z parmezanem, maź rokpolowa, omlet z imbirem? A co to jest parmezan? Jak smakuje rokpol? Co to jest imbir?
Filipinkowy kącik kulinarny cechowała jeszcze jedna rzecz – bardzo dobre zdjęcia potraw. Ilekroć je przeglądam, jestem pełna podziwu dla autora stylizacji i jego pomysłowość. Zdjęcia robione z góry, z tłem o ciekawej fakturze. Tu wykorzystano kawałek starej deski maźniętej turkusową farbą, tu lniany, czerwony obrus, przełamując monotonię obrazu ozdobnym widelcem.
Zawsze ciężko było mi się rozstać ze starymi magazynami. Kolekcję archiwalnych numerów trzymałam bardzo długo,
aż pewnego wiosennego dnia poczułam, że coś nieodwracalnie odeszło w przeszłość, umarła jakaś nostalgiczna cząstka mnie i spokojnie, bez bólu mogę wyrzucić moje Filipinki. Zachowałam sobie kilka ulubionych wycinków – kącik poetycki, felietony Kasi Nosowskiej i przepisy kulinarne. Próbę czasu przetrwały tylko kulinaria, bo wkleiłam je do pierwszego brulionu z przepisami*.
Jestem świadoma faktu, że dzisiejszy przepis możecie uznać za mało
vintage, jednakże ze względu na dużą porcję wspomnień, jaka się za nim kryje, zaliczam go do tego cyklu. Z resztą Filipinka to już duch przeszłości, snujący się po pamięci dojrzałych panien jako
element słodkiego okresu dojrzewania, kiedy wszystko było nowe, pierwsze i niepowtarzalne.**
To co, posłuchamy Rafała Olbrychskiego?
"Już są, świeże, młode, pachnące… WARZYWA. Najprzyjemniejszy kulinarnie moment w roku nadszedł. I kropka. (…) Oczywiście danie, bez którego nie mogło przy tej okazji zabraknąć, to chłodnik. Polski jest najlepszy na świecie, chociaż inni starają się mocno, to każdy, kto go spróbował, musi to przyznać.(…) Na koniec chciałbym się podzielić z Wami dobrą wiadomością: WAKACJE TUŻ TUŻ! Wytrzymajcie jeszcze trochę.
CHŁODNIK
1 pęczek botwinki
¾ l kefiru (albo maślanki)
1 pęczek koperku
1 pęczek rzodkiewki
1 długi ogórek (lub 3 gruntowe)
2 ząbki czosnku
2 jajka ugotowane na twardo
sól i pieprz
opcjonalnie: pęczek szczypiorku
(w oryginale są jeszcze 3 łyżki koncentratu barszczu)
Botwinę myję, oddzielam buraczki od liści. Buraczki kroję w małą kostkę i obgotowuję chwilę w niewielkiej ilości wody, po czym dodaję do nich pokrojone w małe cząstki łodyżki botwinki, które gotuję jeszcze chwilę. Na koniec wkładam liście botwiny i gotuję jakieś 2 minuty, aż zmiękną. Botwinę odcedzam.
Obrane ogórki ścieram na tarce z grubymi oczkami, rzodkiewkę kroję w małą kostkę.
W misce/garnku mieszam kefir z ugotowaną i ostudzoną botwiną, posiekanym koperkiem (czasem dodaję jeszcze pęczek szczypiorku), zmiażdżonym czosnkiem, rzodkiewką i ogórkiem. Solę i pieprzę wg uznania. Chłodnik studzę w lodówce, przed podaniem do każdej porcji wkładam obrane i przepołowione połówki jajek na twardo.
Uwagi:
1. Przepis i cytat pochodzą z któregoś numeru Filipinki z dziewięćdziesiątego-któregoś roku, zaprezentował je Rafał Olbrychski.
2. Nie wiem, jak Wy, ale ja do chłodnika musiałam dorosnąć.
Pamiętam te upalne sierpniowe dni, kiedy siedziałam przy stole u dziadków i z obrzydzeniem ściągałam zębami zawartość łyżki. Babciny chłodnik doceniłam dopiero po czasie, kiedy nie był już tak dostępnym dobrem. W ramach poszukiwania smaków przeszłości chodziłam na pyszny chłodnik do baru mlecznego Syrena we Wrzeszczu (kto mieszka we Wrzeszczu ten wie, że Syrena działa nadal). Chłodnik miał wszystko, co potrzeba – chrupiącą rzodkiewkę, dużo koperku, szczypiorku, piękny różowy kolor i ćwiartki jajka na twardo. No i kosztował 4 złote!
Dziś chłodnik przyrządzam sama
i za każdym razem, gdy podziwiam, jak biel kefiru miesza się z różem botwiny, nie mogę się nadziwić, jakie to proste, pyszne i piękne danie.*o
brulionie wspominałam przy okazji prezentowania przepisu na naszą
rewelacyjną i szokującą rodową czosnkową;
**
jeżeli jesteście w posiadaniu starych wycinków z Filipinki i macie odrobinę czasu i chęci, byłabym dozgonnie wdzięczna za zdjęcia/skany takich perełek!PS A w ramach rekompensaty za "takie-se" zdjęcia, przedstawiam Wam mojego ostatniego modela, który zjawił się niedawno u nas na podwórku.