Rozdrapywanie tęsknoty



Długi weekend, a taki krótki… Ledwie zdążyłam wycałować mamcię, ledwie okrążyłam ogród, robiąc zdjęcia niezapominajkom i czereśni, która jak na zawołanie zakwitła akurat na nasz przyjazd, już pakowałam torbę z aparatem do bagażnika.

Sobota, niedziela, poniedziałek. Słońce, szarość i deszcz.





Leżakowanie z książką na zielonej trawce, nadrabianie zaległości w rozmowach, popołudniowe grillowanie (szaszłyki w maślance i maśle orzechowym, pieczarki balsamico, cukinia z czosnkiem, spieczone kiełbaski i banany z czekoladą), spacery z moją nową miłością*, wąchanie ogrodu, który po majowym deszczu pachnie najpiękniej na świecie, przedpołudniowe kawy przy kawałku dziadkowej, waniliowo-kakaowej babki, podsłuchiwanie słowika, jazda rowerem po ogrodzie…

Pozostała garść zdjęć i rozdrapana tęsknota.
Poniżej coś na osłodę szarej końcówki weekendu, z mocnym akcentem rodzinnym.



TORT CZEKOLADOWO-ORZECHOWY

Na ciasto:

8 jaj
250 g zmielonych orzechów włoskich lub laskowych
250 g cukru
50 g bułki tartej

Na masę:
4 żółtka
6 łyżek cukru
2 kostki najlepszego masła (po 200 g jedna)
1,5 tabliczki czekolady deserowej
1 łyżka spirytusu

pół słoika kwaśnego dżemu (najlepszy z mirabelek)

Oddzielam żółtka od białek. Żółtka ucieram z cukrem na kogel-mogel, wsypuję doń orzechy i bułkę tartą. Białka ubijam ze szczypta soli na sztywną pianę. Dodaję do masy orzechowo-żółtkowej 1/5 piany, by trochę rozrzedzić masę. Następnie dodaję resztę piany i delikatnie mieszam całość. Przelewam masę do małej tortownicy i piekę ok. 30 minut w 180 stopniach C. (patyczek drewniany wetknięty do ciasta powinien być suchy).

W czasie, gdy piecze się ciasto, przygotowuję krem czekoladowy: żółtka ucieram na parze z cukrem, aż powstanie kogel-mogel. W makutrze ucieram na puch 2 kostki masła. Gdy masa jajeczna ostygnie, do makutry wlewam po łyżeczce masy, ciągle ucierając (masa musi być puszysta). Czekoladę topię w kąpieli wodnej. Gdy ostygnie, cieniutką stróżką wlewam czekoladę do masy maślanej, mieszając ją dokładnie. Na koniec dodaję łyżkę spirytusu.

Ostygły blat orzechowy przecinam w dwóch miejscach, tak aby powstały trzy okręgi ciasta. Pierwszy okrąg smaruję dżemem mirabelkowym, kładę nań drugi okrąg, na jego wierzchu rozsmarowuję 1/3 masy czekoladowej, po czym przykrywam go ostatnim blatem. Na górze i po bokach rozsmarowuję pozostały krem.

Tort powinien się chłodzić kilka godzin, aż do stężenia czekoladowego kremu.



Uwagi:

1. Na początku pragnę podkreślić, że przepis na tort znajduje się w naszej rodzinie od dawna i nie wiem, skąd się u nas wziął, kto go komu podkradł i kto skopiował, więc wybaczcie, ale nie podam jego źródła, narażając się pewnie na gromy z jasnego nieba.

2. Wiem, co myślicie: „maślana masa? Bleeee…”. W zasadzie widok tortu z maślaną masą też napawa mnie przerażeniem, ale wierzcie mi, ten stanowi chlubny wyjątek w korowodzie mdłych, superkalorycznych tortów. Oczywiście, dwie kostki masła i orzechowe spody sprawiają, że wypiek jest tykającą bombą kaloryczną, ale jego smak jest boski. Intensywnie czekoladowy, z ostrzejszą nutką alkoholu, która wg mnie nadaje mu staroświeckiego charakteru (ja pamiętam takie torty z dzieciństwa), z orzechowym biszkoptem. Kwaśny dżem jest tu obowiązkowy, ponieważ kontrastuje ze słodyczą czekoladowej masy, a ponadto nawilża ciasto.

3. Ten wypiek pojawia się u nas od święta, raz-dwa razy do roku. W tym czasie zapominamy o jego kaloryczności i oddajemy się czekoladowo-orzechowej rozkoszy.
Czasem warto się zapomnieć.

*to ten przystojniak na drugim zdjęciu;

Etykiety: , , , ,