Różowy weekend



To był smakowity weekend pełen pięknych zapachów, pysznych smaków, śmiechu i niekończących się dyskusji na tematy kulinarne.

Było różowo,
zimno,
alkoholowo.

Pachniało
pieczonym indykiem,
czipsami fromage (o zgrozo!),
wstęgą dymu z papierosów, wnoszoną do pokoju przez pewną miłą palaczkę.

Aparat wypełniał się twarzami i potrawami,
brzuch smakołykami,
a głowa opowieściami.

Brzuch nadal duży, głowa pełna wspomnień, a aparat zdjęć.
Garść zdjęć okraszonych kilkoma słowami?



Bezglutenowa Babeczka pokazała, co potrafi! Różowe makaroniki z cytrynowym kremem były tak lekkie i delikatne, że nawet nie zauważyłyśmy momentu, kiedy pozostał po nich pusty talerz...

(miejmy nadzieję, że lekcja robienia makaroników nie pójdzie na marne i lada moment błyśniemy wiedzą, jaką przekazała nam BB.)



Ale żeby nie było tak słodko, muszę wspomnieć o pysznym boeuf bourginon, którego wsuwałyśmy w towarzystwie balsamicznych ziemniaków i czerwonej cebuli oraz pieczarek z szalotkami...



Muszę też powiedzieć o Wielkim Pieczeniu, które urządziła Szefowa ;) w sobotę! Dla soczystego, aromatycznego plastra pieczonego indyka, podanego w towarzystwie obłędnych żurawin (głównie spod ręki Gospodarnej Narzeczonej) i brukselki z kasztanami, warto było krążyć wokół piekarnika przez kilka godzin.



Medal temu, kto wie, jak się nazywają 'skarpetki' na indycze nogi!

(skarpetki autorstwa Basi i Polonii, wykonanych pod czujnym okiem Karoli.)



Sobie i Wam - autorom blogów kulinarnych- życzę więcej takich spotkań, w coraz większym gronie.



(a truskawa wyszła spod ręki Nocnego Wyżeracza Indyków)

Etykiety: