Wespół zespół z panią Marią I.



Lubię szperać. W dawno nie otwieranych szufladach, w kartonowych pudełkach z zapomnianymi skarbami, w segregatorach z przepisami, w sklepach z rupieciami, w antykwariatach, w księgarniach...

Szczególnie miłe jest mi szperactwo antykwariatowe, pośród nadgryzionych zębem czasu książek, w atmosferze o lekko bibliotecznym zabarwieniu*.

Czasem odwiedzam pewien antykwariat we Wrzeszczu. Z reguły wychodzę stamtąd z jakąś zdobyczą: to w nim kupiłam za grosze trzy tomy opowiadań Iwaszkiewicza, stare wydanie „Pestki” czy serię książek Gombrowicza. Ale najwięcej czasu spędzam przy półce z książkami kulinarnymi. I choć nie znalazłam tam nigdy naprawdę starej książki kulinarnej**, to jednak lubię przeglądać urocze książki z czasów PRL-u, z tysiącem przepisów na potrawy z mleka, z opowieściami o kuchni radzieckiej czy :niesamowitych" zwyczajach kulinarnych mieszkańców Stanów Zjednoczonych albo z poradami, jak wykorzystać nadpleśniały słoiczek dżemu.

Ostatnia wizyta we Wrzeszczu była nad wyraz udana, bowiem w ręce wpadła mi książka, za którą od dawna się rozglądałam: „Gawędy o jedzeniu” Marii Iwaszkiewicz. Wiedziałam, że połknę ją w kilka chwil i się nie myliłam. Książka była smaczna i zabawna. Lekko ironiczna i bliska mojemu widzeniu świata.



Dziś zacytuję przepis na powidła śliwkowe (wzbogacając go o kilka składników, dzięki którym powstają nasze domowe powidła). Posłuchajcie, jak ładnie można pisać o tak prostych rzeczach:

Do zrobienia powideł potrzebne nam są następujące rzeczy: sad ze śliwkami węgierkami, pogoda w kwietniu lub maju, gdy śliwy kwitną, pogoda we wrześniu i sierpniu, gdy śliwy dojrzewają, drabinka, mąż, który lubi się wspinać na drzewa i odróżnia śliwkę robaczywą od nierobaczywej, duży sagan, kuchnia – niestety – węglowa, kopyść do mieszania i dużo cierpliwości do tegoż. Potem to już głupstwo.

Sad – jest.
Pogoda w kwietniu i maju – była.
We wrześniu i sierpniu – także.
Drabinka – niepotrzebna, bo śliwa niewielka.
Mąż – brak, ale poradziłam sobie bez niego ;).
Duży sagan – był.
Kuchnia niestety gazowa.
Łycha drewniana do mieszania.
Cierpliwość umiarkowana.

Cd. przepisu M. Iwaszkiewicz:

Należy śliwki przekrajać, pestkę wyrzucić; wybierać tylko bardzo dojrzałe owoce. Wrzucić do garnka i postawić najpierw na ostrym ogniu. Śliwki powinny puścić dużo soku, przy czym poziom ich w garnku znacznie spadnie. Nie wolno dodawać śliwek już w czasie robienia powideł. Śliwki zmieniają pomału kolor na coraz bardziej brązowy.

W miarę gotowania stawiamy na mniejszy o
gień tak, że masa powinna być tylko z lekka perkotać w s y m p a t y c z n y sposób. No, i niestety ciągle mieszać, ponieważ powidla mają tendencję do przypalania się. Jeżeli nabiorą troszeczkę dymnego zapachu – to nie szkodzi, ale za wiele nie można.

A z cukrem postapić tak: jeżeli śliwki były bardzo słodkie, wystarczy kilogram cukru na ok. 8 kilo śliwek. Trzeba próbować i osłodzić do smaku. (…) Cukier dosypujemy m
niej więcej w połowie smażenia, który to proces musi trwać ok. 2 dni, po 8 godzin każdego dnia. Zaprzestać smażenia, jeżeli powidła nabrane na łyżkę spadają wielkimi płatami.(…)



My robimy powidła korzenne***, dodając w trakcie smażenia
orzechy włoskie
albo płatki migdałowe (najlepiej podprażone na patelni),
kilka ziaren kardamonu i
goździków łyżkę (jedne i drugie utłuczone w moździerzu),
na koniec cynamon (sproszkowany lub w formie lasek).

Potem to już głupstwo.



* z przeciągłym ciiiiiii, połączonym z pełnym dezaprobaty spojrzeniem wysyłanym przez wyblakłe sprzedawczynie, które niczym cienie przemykają między półkami;

**naprawdę stara książka kulinarna to dla mnie książka wydana przed 1950 r.;

***a powidła korzenne czekają w słoikach na zimowe dni z filiżanką herbaty i złocistą grzanką z drożdżowego ciasta;

Etykiety: , , , , , ,