A na ostatni posiłek zjadłabym... (Bliny mojego dziadka)



Gdybym była dziennikarką, w zestawie moich pytań znalazłaby się jedna żelazna pozycja. Pytanie to zadawałabym bez względu na to, jaką funkcję pełni mój rozmówca – postawiłabym je i Dodzie, i Władimirowi Putinowi, i Papieżowi, i Jackowi Dehnelowi. A brzmiałoby ono następująco: co chciałbyś zjeść na swój ostatni ziemski posiłek? Przed oczyma rozmówców przebiegałyby tysiące smakołyków, setki smaków i związanych z nimi miłych wspomnień, aż wreszcie wyłuskaliby to jedno, jedyne, godne ostatniej wieczerzy danie.

Pamiętam film, w którym więzień prosił, by przed egzekucją podać mu jagodowe pancakes z bitą śmietaną. Pamiętam, że w jednej z rozmów Nigella Lawson bez wahania odpowiadała, że na swój ostatni posiłek wybrałaby pieczonego kurczaka. Ja też odpowiedziałabym bez wahania: na ostatni ziemski posiłek zjadłabym bliny z boczkiem i jajkiem sadzonym oraz kluski śląskie ze skwarkami.
I tu powstaje problem: nie umiem wybrać między tymi dwoma daniami. Moje podniebienie darzy je bowiem identyczną miłością.

Miękkie, kształtne kluseczki z apetycznym dołkiem, okraszone malutkimi kawałkami chrupiącego boczku, rozgniatane na talerzu tak, by wchłonęły wszystkie krople tłuszczyku (którego za wiele być nie może, bo potrawa będzie nazbyt mdła)

czy

lekko wilgotne bliny, z plastrami słonego boczku i jajkiem sadzonym, które po przebiciu zalewa placek ciepłym żółtkiem?

Iście hamletowski dylemat…

Jedno jest pewne: to bliny były w naszej rodzinie od pokoleń.

Ostatnio, siedząc przy stole nad talerzem babcinych blinów, dziadek opowiedział mi historię tego dania w naszej rodzinie. A musicie wiedzieć, że nie ma potrawy bardziej związanej z rodem K. niż bliny. Nic w tym dziwnego, wszakże dziadek pochodzi z Kresów. A nie ma większego miłośnika blinów niż Kresowiak.

Robiła je babcia dziadka, robiła je jego mama.
Bliny, które wychodziły spod rąk moich prababek, różniły się od tych, które dziś lądują na naszym stole. Podstawowa różnica jest taka, że tamte bliny pieczono w wielkim kuchennym piecu, tym samym, w którym powstawały chleby i drożdżowe baby na Wielkanoc. Dziadek opowiadał, że kucharka wlewała ciasto na małe patelenki (było ich w domu kilka, bo przyśpieszało to proces pieczenia), które wędrowały do buchającego gorącem pieca. Po chwili przerzucała je na druga stronę. Niewiele później wychodziły z pieca sprężyste, rumiane bliny. Gdy wszystkie były już upieczone (a robiło się ich mnóstwo), wygłodniała rodzina zasiadała do stołu i rzucała się na stos parujących placków.
Jadło się je ze śmietaną, z topionym masłem albo – w bardziej odświętnej wersji - właśnie z boczkiem i jajkiem sadzonym. Nigdy na słodko (dlatego tak bardzo dziwi mnie widok blinów z dżemem, dla mnie to kompletna pomyłka smakowa). Co ważne: nasze bliny od zawsze robiło się z pszennej mąki, te z mąki gryczanej były rzadkością.

Bliny jadał dziadek kilka razy w tygodniu. Po dziś dzień pojawiają się one na stole u naszej ciotecznej babki, która każdego niedzielnego poranka smaży dla swych dzieci i wnuków góry blinów.



U nas bliny pojawiają się wtedy, gdy zjawiają się dziadkowie.
Około południa babcia* przygotowuje ciasto, a parę godzin później roztapia na patelni kawałek słoniny** i przystępuje do smażenia. Wiem, że pierwszy blin - tak jak naleśnik - jest najgorszy, ale nigdy nie mogę się powstrzymać i zjadam go, parząc sobie palce. Potem jest już tylko lepiej, kolejne placki są coraz bardziej puszyste i delikatne. Ja jestem w stanie zjeść trzy, czasem cztery placki. Po trzech blinach ledwo się ruszam, po czterech umieram, powtarzając sobie w myślach już nigdy tyle nie zjem. Chociaż ostatnio nasz domowy rekord został pobity, bowiem Tomek zjadł sześć placków. A musicie wiedzieć, że bliny, które robi babcia nie są już rozmiarów patelenki, która lądowała w piecu, a wielkości dużej patelni…

Jakieś trzy lata temu postanowiłam sobie, że nauczę się je robić. Po pierwszej nieudanej próbie (jedyne, co wspólnego miało moje dzieło z prawdziwymi blinami, to zapach i tradycyjne dodatki) zrezygnowałam.
Kilka dni temu zrobiłam kolejny krok ku Blinom Moich Marzeń i choć nie wyszły idealne, to były już zadowalające. I dobre. Czuję, następny raz będzie jeszcze bardziej udany i nadejdzie dzień, w którym powiem babci: siadaj, ja usmażę; chcesz z jajkiem czy ze śmietaną?




NASZE BLINY

Składniki:

(na ok. 12 małych albo 6 dużych placków)

300 g pszennej mąki
20 g świeżych drożdży
szczypta cukru
1/2 łyżeczki soli
letnia woda
kawałek słoniny do natłuszczania patelni

Drożdże z cukrem i łyżką mąki rozpuszczam w 2 łyżkach letniej wody. Odstawiam do wyrośnięcia.
Po dwóch kwadransach dodaję do drożdży mąkę i tyle letniej wody, by ciasto miało konsystencję kwaśnej śmietany. Ciasto na bliny przypomina trochę ciasto naleśnikowe, jest dosyć gęste, ale musi łatwo wylewać się na patelnię.
Dodaję do ciasta sól i mieszam mikserem na średnich obrotach. Następnie przykrywam miskę ściereczką i odstawiam w ciepłe miejsce na min. 1 godz. Ciasto powinno podwoić swoją objętość.

Po tym czasie rozgrzewam dwie patelnie i natłuszczam je nadzianą na widelec słoninką. Nakładam porcje ciasta i smażę. Gdy na powierzchni pojawią się dziurki, a brzegi placka się zetną, przywracam go na drugą stronę i smażę jeszcze chwilę. Gotowe bliny układam na talerzu, przykrywając je drugim, by nie wystygły.

Część blinów podaję z kwaśną śmietaną, a część z usmażonymi na chrupko plastrami boczku i jajkiem sadzonym (zrobionym na tłuszczu wytopionym z boczku).

Uwagi:

1.Ciasto można wzbogacić o starty surowy ziemniak, wówczas bliny będą bardziej wilgotne. Można też dodać jedno roztrzepane jajko – wówczas będą bardziej ścisłe.
Jednak babcia najczęściej robi je bez tych dodatków.

2. Bliny wyszły mi zbyt ścisłe, ponieważ moje wyobrażenie konsystencji kwaśnej śmietany odbiegało trochę od oryginału. Dlatego też placuszki są mniejsze: nasze bliny są bardziej płaskie i łatwiej rozlewają się na patelni. Pamiętajcie: ciasto musi dosyć luźno wylewać się na patelnię, wtedy będzie idealne! Ja będę pamiętać o tym następnym razem...

3. O smaku blinów napisałam już chyba wszystko… Podam więc link do ciekawego artykułu P. Bikonta: oto i on.



*babcia, góralka z Sopotni Małej, nie znała blinów; początkowo robił je więc dziadek, ale gdy babcia opanowała zdolność przyrządzania tych placków, zajęcie to przeszło na nią;

**na słonince najlepsze!

Etykiety: , ,