Na początku było jajko. Na twardo, wrzucone do filiżanki, posiekane łyżeczką i wymieszane z niewielką ilością majonezu. Do tego świeża bułka, przyniesiona rano przez dziadka i byłam w siódmym niebie.
I ta gilotynka do jajek! Uwielbiałam wykonywać jajeczne egzekucje. Równiutkie plasterki jajka, ułożone na cienkiej kromce chleba, posypane szczypiorkiem, tworzyły kanapkę idealną.
A jajka na miękko, które przyrządzały nam mama/babcia! Jedną z przyjemniejszych rzeczy było wyjadanie malutką łyżeczką płynnego żółtka i zeskrobywanie białka ze ścianek. Potem pozostawała sama skorupka. Lubiłam rozwalać ją łyżeczką albo gnieść w dłoniach, była to dla mnie zabawa porównywalna z rozwalaniem piaskowych budowli w piaskownicy.
I ten delikatny jak puch omlet biszkoptowy … Mama smarowała go dżemem, najlepszy był chyba z truskawkowym.
A kogel-mogel! Czysty, z samym cukrem. Kakaowy. Cytrynowy.
Moja starsza młodsza siostra, Magdalena, zrobiła niegdyś wielką misę kogla-mogla – jadłyśmy go szklankami, aż do całkowitego zemdlenia. I – co dziwne – wcale się do tego deseru nie zraziłyśmy!*
Jajecznica też pyszna, zwłaszcza ta z pomidorami, które dostawaliśmy od wujka (prosto z jego szklarni). Szkoda, że wtedy byłam zbyt mała na to, by docenić fakt, że dokoła wszyscy hodowali pomidory: wujkowie, mama, dziadkowie. Chciałoby się przywołać ten smak…
Ale wrócmy do jajek. Na początku było jajko i tak już zostało. Jajko na śniadanie to idealny początek dnia; sobotnia jajecznica, powszednie jajko na twardo, przeróżnej maści pasty kanapkowe (nie dalej jak wczoraj wyjadałam z maminej lodówki reszty takiej pasty jajecznej) albo jajka sadzone, najlepsze w towarzystwie chrupiącego plastra boczku…
Oczywiście, jajko ma także bardziej nowoczesne oblicza.
Odkąd zawitał do nas łosoś, jego plasterki, przykryte kapką majonezu i gałązką koperku, zdobią ugotowane na twardo połówki jajek. Jajecznica z łososiem to też rewelacja. Jajka faszerowane pastą tuńczykową - mniam!
Albo takie jajka w koszulkach…
Ouefs poches, brzmi to pięknie! Równie pięknie smakuje, pod warunkiem, że zostanie prawidłowo wykonane. Dla opornych albo nielubiących choćby odrobiny octowego posmaku, jaki czuć w klasycznej wersji jajek w koszulkach (sama zaliczam się do obu grup), mam baaaaardzo prosty sposób na przyrządzenie jajek w tej postaci.
Popatrzcie:
JAJKA W KOSZULKACH DLA OPORNYCH
Składniki:
2 jajka
2 łyżeczki oleju
Dodatki:
mieszanka zielonych, jadalnych liści
podsmażony do chrupkości boczek
Potrzebne będą również:
2 woreczki foliowe
garnek wrzącej wody
1. Przygotowuję jajko- musi być jak najświeższe.
2. Do woreczka wlewam łyżeczkę oleju, rozprowadzając ją po ściankach.
3. Delikatnie wlewam jajko do woreczka, który następnie zawiązuję na supełek. Wrzucam je do wrzątku, gotuję około 3 minuty (co jakiś czas obracając woreczkiem).
4. Rozcinam woreczek, delikatnie umieszczam jajko na jakiś jadalnych zielonych listkach (u mnie lodowa sałata i kapusta pekińska).
5. Na wierzchu jajka kładę plasterki chrupiącego boczku.
6. Rozcinam jajko i mój talerz zalewa zielone żółtko. Białko jest ścięte!
Podobnie postępuję z drugim jajkiem.
To naprawdę fajny i niekłopotliwy sposób na oeufs poches! Woreczek chroni delikatne białko przed rozwaleniem, podczas gotowania nie powstają żadne niteczki, a na koniec nie trzeba odsączać jajka z wody.
Idealne śniadanie na niedzielę. Najlepiej smakuje w łóżku!
PS Zauważyłąm, ze nasze dzisiejsze śniadanie idealnie pasuje do blogowej akcji "Jajka o prostu", dlatego wklejam tu ten oto banerek:
* w przypadku Magdy fakt, że taka ilość k-m jej nie zraziła, akurat nie dziwił: dziewczę to, mając zaledwie 6 lat, zwykło zjadać jajecznicę z 7 jaj (zachowując przy tym wygląd patyka);