Siedzę w kawiarnianej części cukierni (jeśli wiecie, co mam na myśli), w towarzystwie dwóch czekoladek i kawy w białej, prostej filiżance (
chwilę później rozlega się cichy trzask – czekoladowa skorupka pęka i mój język odkrywa niesamowity smak różanej czekoladki; kilka minut później sięgam po kolejną, tę o smaku Bayleys’a - też pyszna). Popijam kawę i oddaję się starej jak świat rozkoszy: obserwuję ludzi. Słucham, co zamawiają, z wyrazu ich twarzy staram się odczytać ich zawody, na podstawie ich ruchów i zachowań dopisuję im życiorysy… To ciekawsze niż książka, którą wyciągnęłam z torebki w naiwnym przekonaniu, że do niej zajrzę.
Jakoś nie mogę zmusić się do czytania, gdy puls świata jest tak dobrze wyczuwalny.
Przy stoliku obok para emerytów, nadzwyczaj zadowolonych z życia i swego towarzystwa, popija sok grejpfrutowy i spogląda na płynące ulicą auta. Trochę dalej siedzi pani, która – nie ściągnąwszy nawet płaszcza – przysiadła tu z lodem. Jest tak pochłonięta smakołykiem, że nie widzi świata poza czekoladową gałką i słodkim, chrupiącym wafelkiem. Przy trzecim stoliku dwóch mężczyzn w średnim wieku toczy dyskusję na temat instalacji hydraulicznej, popijając przy tym herbatę.
Przez cukiernię przewija się fala ludzi spragnionych słodkości. Jedni przychodzą tu z ułożonym zamówieniem, są szybcy i rzeczowi (np. ta elegancka kobieta w grafitowym płaszczu zamówiła tort bezowy, a stojąca za nią emerytka poprosiła o babkę drożdżową). Inni przyszli po coś słodkiego. I tu zaczynają się schody: po co słodkiego? Gimnazjalistka, która zaszła kupić słodką bułkę, ugrzęzła wzrokiem przy półce z wypiekami z francuskiego ciasta. Ostatecznie zdecydowała się na rożek z prażonymi jabłkami i cynamonem. Kobieta pracująca w sklepie obok przybiegła po kawałek sernika, jednak gdy padło pytanie: jaki serniczek? z wiśniami, z kratką czy tradycyjny – z brzoskwiniami? poczuła, że oto stoi przed poważnym dylematem. Niestety, nie usłyszałam, co wybrała, ponieważ dzwonek telefonu zagłuszył jej odpowiedź.
***
Mam jeszcze podobną zabawę w marketach: uwielbiam wróżyć z produktów, jakie ludzie wykładają na taśmę. Widzę, kto jest na diecie, kto lubi gotować, a kto opycha się gotowymi potrawami i zapija to słodką jak ulepek Colą. Domyślam się, kto jest kawalerem (piwo plus krokiety z garmażerki), kto zamierza miło spędzić wieczór (nowy numer żeńskiego magazynu plus batonik), a kto niebawem spotka się wnukami (trzy czekolady plus trzy paczki cukierków). Gdy para studentów wykłada z koszyka bułgarskie wino, chipsy i paczkę ciastek, mogę iść o zakład, że wieczorem będą oglądać na komputerze film. No, chyba że zamiast wina na z koszyka wyłoni się wódka, a paluszki zajmą miejsce ciastek – wtedy można się domyślać, że studenci idą na domówkę.
Kolejnym etapem zabawy jest wymyślanie, co powstanie z kupionych składników. Jeżeli widzę, że na taśmie ląduje zgrzewka piwa, pokrojone pieczywo i kiełbasa, zagadka nie jest trudna – będzie grill. Łatwo jest też z ciastami, bo obecność margaryny, mąki i galaretki jasno wskazuje na to, że w domu rumianej pani w beżowym płaszczu niebawem pojawi się biszkopt z galaretką i brzoskwiniami. Jednak gdy pojawia się większa ilość składników, moja wyobraźnia nie ma szans, mogę co najwyżej zastanowić się, co sama bym zrobiła z wyłożonych produktów.
W wózku przede mną widzę mąkę kakao, mleko, czekoladę…
Czyżby ktoś szykował...
...???
Budyń ma mocno kakaowy smak, wzmocniony obecnością kawałków czekolady.
Jego barwa jest również intensywna- przypomina mi smołę. Nie jest to może zbyt apetyczne skojarzenie, ale mi się podoba.