To był intensywny weekend.
W mojej głowie kłębią się dziesiątki scen, smaków i obrazów, które pragnę zachować w pamięci.
Poruszający film Zelenki „Bracia Karamazow”.
Piękny i poetycki film D. Dorrie "Hanami - Kwiat wiśni”.
Lektura nowej książki w towarzystwie lekkiego jak puch sernika z malinami i delikatnej kawy latte w Czułym Barbarzyńcy.
Ciepły croissant w migdałowej skorupce, schrupany w „paryskiej” kawiarence.
Kilka niewielkich miseczek z ciekawą zawartością (makaron sojowy z grzybami mun i seledynowymi plamkami dymki, chrupiąca kaczka i intrygujące, miękkie i klejące się do podniebienia słodkie kuleczki zhimaqiu) w restauracji Wook.
Niespieszne picie kawy w domu. Moje ulubione tosty z półpłynnym camembertem i gruszką curry na śniadanie. Nocne seanse muzyczne z YouTube.
Niebieski drink u koleżanki. Bicie śmietany na Pavlovą (to już moja trzecia!), wskutekktórego mój czarny sweterek został upstrzony białymi plamkami.