
W tym roku choinka jakby mniej pachniała. Była tez trochę mniej urodziwa niż zwykle...
Śniegu też nie było. Był za to lodowaty wiatr, który wespół z mrozem skuwał przydrożne kałuże i zamrażał nagie gałązki drzew...
Stłukłyśmy kilka bombek...
Kilka plam na obrusie powstało...
Ale to właśnie te święta dały mi o wiele więcej radości niż poprzednie.
Cieszyłam się z tak banalnych czynności jak
mielenie maku,
ucieranie ciasta,
przystrajanie świątecznego stołu,
wtykanie migdałów na pierniczki,
mieszania kapusty,
polewania piernika polewą czekoladową.

Dziś niedziela.
O tym, że jeszcze dwa dni temu siedzieliśmy przy świątecznym stole, przypomina tylko choinka, która posiedzi w kącie do nowego roku.
Są jeszcze zdjęcia. Te piernikowe robiłam w dniu Wigilii, na dworze. I nigdy bym nie przypuszczała, że ich tło będzie tak zielone!

PS A oto jeden z moich prezentów. Świeżutki, premierowy, prosto z GB :)